Chętnych na szefa nie brakuje
Wspomniałam o modzie na nowe, niekonwencjonalne odczytywanie kolekcji. Przykłady można mnożyć, ale poprzestanę na podanych, bowiem już te dają pojęcie o tej tendencji. Zdarzają się wszak ekstrema.
I tu znów wracam do punktu wyjścia, czyli Galerii Studio w PKiN. Około roku 2000 ze ścian centrum zniknęła kolekcja. Tym samym zniknął ważny powód, żeby odwiedzić galerię. Ale ważniejsze: co stało się ze zbiorami? Czy trafiły do magazynu? W jakich warunkach przebywają? Po upływie pewnego czasu niektóre obiekty powinny przejść zabiegi konserwatorskie.
Właśnie obejrzałam wypożyczone ze Studia dwa obrazy Ryszarda Winiarskiego, eksponowane na wystawie w Galerii Opera: obydwa wymagają renowacji. Trzeci był podobno w tak złym stanie, że nie nadawał się do wystawiania.
Jak można tak bezmyślnie niszczyć dzieła, których wartość przez lata wielokrotnie urosła? Kto jest odpowiedzialny za kolekcję? Jestem pewna, że jacyś niezależni konserwatorzy i historycy sztuki powinni jak najszybciej zbadać, co dzieje się z zasobami Studia.
A w ogóle – gdzie ją można zobaczyć? Dlaczego nie poddano jej digitalizacji?
Niedawno znalazłam w sieci informację, że troje młodych autorów postarało się „wprawić w ruch, przetworzyć, oswoić" (ich słowa) zbiory Studia. Tytuł pokazu brzmi: „Stała kolekcja, stała".
Pobiegłam więc do PKiN. Oto, co zobaczyłam. Pośrodku dolnej sali stoi biały postument; na nim – szklany sześcian, pusty w środku. W korytarzyku obok do podłogi przyklejono wielokolorowe, łukowate linie, jak splątane i urywające się tropy. Tamże, z umieszczonych pod sufitem głośników dobiegają odgłosy przesuwania czegoś ciężkiego. W górnej galerii też niewiele do oglądania: na ścianach wyświetlane są reprodukcje trzech obrazów. Po prawej stronie duży na całą ścianę slajd lekko drga – tak zaprezentowano obraz Alfreda Lenicy, w oryginale mierzący około metra. W narożniku po lewej jest projekcja kompozycji Jana Berdyszaka, ze zmieniającą się gamą szarości. A, byłabym zapomniała – w zakamarku na tabletach można oglądać trzy inne prace. W ten sposób kuratorskie trio przypomniało, że galeria miała zbiory, które innowacyjnie „zreinterpretowano".
Jaki jest rezultat tego eksperymentu? Zerowa frekwencja. I tak jest mniej więcej od dekady.
Wstęp na wystawy wolny, lecz to nie zachęca do odwiedzin. Co przeczy teoriom, jakoby cena biletów stanowiła przeszkodę dla frekwencji. W polskich warunkach może jest w tym część prawdy, jednak najważniejsza jest... moda. Są miejsca trendy, gdzie młodych zwabiają rozmaite warsztaty i inne atrakcje. I są miejsca, które nie zbierają punktów. Galerie niby wygodnie zlokalizowane, lecz z niewiadomych (choć właściwie wiadomych) powodów niepopularne.
Galerię Studio ukatrupiono nudnym programem.
Tak postępowali kolejni szefowie, próbując powielać to, co eksponowane w Muzeum Sztuki Nowoczesnej, Centrum Sztuki Współczesnej-Zamku Ujazdowskiego czy Zachęty. Tylko że w tych bogatszych instytucjach, dotowanych z ministerialnego budżetu, atrakcyjność każdej prezentacji podnoszą kosztowne i efektowne aranżacje. W Studiu jest goła sztuka, bo ratusz skąpi na wystawne kreacje. Kasy mało, za to są etaty. To magnes dla artystycznego prekariatu – chętnych na szefa nie brakuje. Brak natomiast koncepcji, która wyróżniałaby to miejsce od innych podobnych placówek.
Jak wiadomo, niezmiennie króluje u nas sztuka krytyczna. I niechby była – pod warunkiem że gdzieś jest alternatywa, na przykład – klasyka współczesności. Bo jeśli cokolwiek ze sztuk wizualnych cieszy się zainteresowaniem wśród odbiorców i kolekcjonerów III RP, to właśnie nasi wielcy mistrzowie powojennego półwiecza. Przecież gołym okiem widać, że gdy w jakiejś galerii wystawiani są – wymieniam na wyrywki – Winiarski, Fangor, Kantor, Stażewski, Stern, Abakanowicz czy Gierowski, publiczność raptownie przyrasta.
Dlaczego więc, zamiast eksperymentować i reinterpretować ich dokonania, po prostu ich nie pokazywać? I dbać o nie. To nasz skarb. ©?
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95