Kluczowym świadectwem, przywoływanym w raporcie, jest świadectwo trzech osób, które pojechały do Warszawy na spotkanie z Ziębą. Komisja pisze, że młode kobiety pojechały do Zięby jak do taty, a tato poszczuł je psami. No nie dosłownie, ale na to wychodzi. „Ojciec Zięba powiedział nam, że jest przygotowany prawnie i medialnie na konfrontację z nami". To nie są słowa prawdziwego taty, ale chciałbym zauważyć, że te słowa są najwyraźniej odpowiedzią na jakieś słowa jego rozmówczyń. Ja nie mam do nich żadnego „ale". One miały prawo wołać, krzyczeć, grozić. Ale uważam, że komisja jednostronnie odczytała to świadectwo, co nie oznacza, że Maciej, jeśli nie zdobył się na poważną rozmowę z kobietami, jest bez winy. Podobna sytuacja powtarza się we Wrocławiu, dokąd Maciej przyjeżdża, aby porozmawiać z osobami skrzywdzonymi. Jedna z ofiar mówi: „Siedział z nogą założoną na nogę, w kapeluszu (...) Weszłam na moment, powiedział, że byłyśmy dorosłe, że mogę sobie znaleźć prawnika, ale z nim nie wygram". Wątku grożenia sądem czy prokuratorem w raporcie nie podjęto i tak naprawdę nie wiadomo, kto komu groził. Roman Kurkiewicz zna prawdę i pisze: „Maciej Zięba osobiście i bezpośrednio groził ofiarom Pawła M., które się do niego zgłosiły z prośbą o pomoc i interwencję – żeby nie ważyły się iść z tą historią do mediów czy na policję, bo on ma prawników i jeśli zdecydują się upublicznić sprawę, on to starcie wygra". Powiem tak – Zięba wykazał jednak jakąś troskę o pokrzywdzonych, m.in. zdecydował, że klasztor wrocławski ma pokrywać koszty terapii tych, którzy tego potrzebują, aczkolwiek to wszystko było tragicznie niewystarczające. Pokrzywdzeni mówią, że w rozmowach z nimi Maciej powtarzał, że przecież są osobami dorosłymi. Tu chyba tkwi klucz tej „znieczulicy" Macieja. On nie wiedział (ja także dotąd nie wiedziałem), że można tak zmanipulować drugiego, dorosłego człowieka, iż całkowicie traci on zdolność do kierowania swoim postępowaniem w sposób racjonalny i że wtedy zupełnie nie odpowiada za swoje czyny. Nie da się usprawiedliwić postępowania Macieja w stosunku do pokrzywdzonych przez Pawła M., ale chciałbym prosić o okazanie mu odrobiny empatii, bo jednak starał się – spotykał się, pisał – lecz to wszystko go przerosło. Kończąc ten wątek, chcę wyrazić żal do ojca prowincjała Pawła Kozackiego. A mój żal dotyczy tego, że zanim powołał komisję złożoną z ludzi spoza zakonu, powinien powołać grono współbraci, aby mogli okazać szacunek i zrozumienie dla ofiar Pawła M. W ten sposób wyszło, że jedynymi ludźmi, którzy okazali skrzywdzonym zrozumienie, są członkowie spoza zakonnej komisji, a my wszyscy (z wyjątkiem o. Mogielskiego) byliśmy i jesteśmy nieczułymi brutalami.
Podpunkt C – trzeci zarzut kierowany do o. Zięby brzmi: krzywdził swoich podwładnych. Wygląda na to, że niektórzy moi współbracia „wypłakiwali się" przed komisją i opowiadali o doznanych od Macieja krzywdach. Wiem, że niektórzy bracia czują się skrzywdzeni i niektórzy chyba rzeczywiście zostali skrzywdzeni. Ale kategoria „krzywdy w zakonie" jest specyficzna i trzeba mieć sporo doświadczenia, aby ją ocenić. Były mój współbrat w zakonie, Tadeusz Bartoś, wielokrotnie mówił i pisał o krzywdzie doznanej od Zięby. Ja Bartosia bardzo cenię za odkrywanie rzeczywistej i genialnej myśli Tomasza z Akwinu oraz bardzo żałuję, że go nie ma w zakonie, ale twierdzę, że jego oskarżenia należy dzielić co najmniej przez cztery. Podobnie jest – jestem o tym przekonany – z oskarżeniami niektórych innych współbraci. Już mówiłem, że żyję w zakonie prawie 70 lat i powiem, że wszystkich prowincjałów oskarżano o to, że niektórych braci niszczą. Bywało nawet, że w proteście niektórzy występowali z zakonu. Odbierałem to jako pretekst. Zakon ma wystarczające zabezpieczenia, aby można było dochodzić sprawiedliwości. W moim osobistym życiu – proszę o wybaczenie, że o tym mówię – był taki moment, że odmówiłem posłuszeństwa przeorowi. Po kilku dniach przepraszał mnie. Odebrałem to tak: mój przeor jest wielki i wielki jest mój zakon. Jeśli ktoś uważa inaczej, to trudno.
Prawo do obrony
Te wyjaśnienia są niewystarczające. Istnieje przecież kultura słowa, kultura języka. Można mocno zaakcentować jakieś wydarzenie bez brutalnych opisów. Język, w którym przedstawia się wydarzenia w sądzie, nie może być językiem używanym w poważnych opracowaniach przeznaczonych dla ogółu czytelników. Ten wymóg jest niestety gwałcony przez dziennikarzy szukających sensacji. I taki język przyjęła komisja w swoim raporcie.
Najbardziej bulwersujący fragment raportu brzmi: „Podczas modlitwy w kaplicy św. Józefa on mnie ciągnął za włosy, wykręcał ręce i zgwałcił mnie na ołtarzu". Nic bardziej bydlęcego nie można sobie wyobrazić niż gwałcenie dziewczyny na ołtarzu, na którym sprawowało się Eucharystię.
Ten fragment raportu jest dla mnie prawdziwym szokiem. Przez osiem lat, niemal codziennie sprawowałem dla studentów Eucharystię na ołtarzu w kaplicy św. Józefa. Informacja, że u dominikanów gwałcono dziewczyny na ołtarzu, obiegła już internet. Wyobrażam sobie, że za jakieś 100 lat pseudohistoryk po przeczytaniu raportu napisze, że na przełomie drugiego i trzeciego tysiąclecia zezwierzęcenie w szeregach polskich dominikanów doszło do tego stopnia, że chwytano dziewczyny przychodzące do kościoła na modlitwę i gwałcono je na ołtarzu.
W raporcie czytam, że podawane przez komisję informacje zostały zweryfikowane: „Ograniczyliśmy istotę opisu i analizy wyłącznie do tych wątków, które uważamy za udowodnione i w sposób satysfakcjonujący wyjaśnione". Dlatego ośmielam się zapytać – w jaki sposób zweryfikowano informację o gwałcie na ołtarzu? Mam nadzieję, że taką szokującą informację umieszczono w raporcie po solidnym przebadaniu. Dlatego pytam z nadzieją na odpowiedź.
Jest jeszcze szereg innych świadectw – informacji, o które chciałoby się zapytać: jak je zweryfikowano? Ograniczę się jednak do jednego pytania. Raport podaje, a potwierdza to w swoim artykule zamieszczonym w „Tygodniku Powszechnym" Sebastian Duda, pisząc: „podczas wspólnotowej modlitwy charyzmatycznej pewna dziewczyna dostała ok. 800 razów skórzanym dominikańskim pasem na nagie pośladki. Bolesne wybroczyny nie chciały zejść przez kilka tygodni". Jestem bardzo ciekaw, jak tę informację zweryfikowano. 800 razy, ile to godzin trwało? I tylko proszę mi nie mówić, że bronię albo usprawiedliwiam Pawła M.
Przez cały czas, kiedy czytałem raport, brzmiały mi w uszach słowa z Dziejów Apostolskich: „Rzymianie nie mają zwyczaju skazywania kogokolwiek, zanim oskarżony nie stanie wobec oskarżycieli i nie będzie miał możności bronienia się przed zarzutami" (Dz 25,16). Komisja oświadczyła: „Wobec późniejszego tymczasowego aresztowania zainteresowanego [Pawła M.] Komisja nie miała możliwości zadania mu dalszych pytań oraz umożliwienia odniesienia się do zebranego materiału dowodowego i sporządzonego Raportu". Jeśli rzeczywiście komisja nie miała możliwości dotarcia do Pawła M., to może należało zaczekać z publikacją raportu? Nawet największy zbrodniarz ma prawo odnieść się do stawianych mu zarzutów. Może zdałaby się tu konfrontacja i wtedy np. wiedzielibyśmy, jak to było z tym gwałtem na ołtarzu. Wiem, że jest to „Raport ekspercki", a nie sądowy wyrok. Ale dla historii ten raport będzie wyrokiem. Raport omawia przestępstwa, które się przedawniły, i Paweł M. chyba nie będzie miał okazji do złożenia wyjaśnień. Powiedziałem, co powiedziałem, i jeszcze raz wyrażam nadzieję, że nikt nie będzie mi zarzucał, iż bronię Pawła M. czy też pragnę zmniejszyć ohydę jego czynów.
Członkowie komisji napisali o swojej pracy: „Jest to ciężar, którego rozmiar nas zaskoczył i ostatecznie wpisał się boleśnie w nasze życie". Dla mnie, człowieka, który stoi już nad grobem, jest to także ciężar. Ale pisząc ten tekst, nie myślałem o sobie. Myślałem o młodych moich współbraciach i bardzo chciałbym, aby ta smutna sprawa była dla nich szansą, a nie ciężarem.
O autorze:
Ludwik Wiśniewski OP (ur. 1936)
Dominikanin, duszpasterz akademicki, w okresie PRL działacz opozycji antykomunistycznej
W kolejnych numerach opublikujemy polemiki z tekstem ojca Ludwika Wiśniewskiego