Czy raport w sprawie dominikanów jest rzetelny?

Ludwik Wiśniewski OP: Doceniając trud Komisji Eksperckiej włożony w przygotowanie raportu na temat haniebnych przekroczeń w środowisku wrocławskich dominikanów, a także chwaląc troskę o to, aby wszystko rzetelnie przedstawić, nie mogę nad nim przejść do porządku dziennego. Uważam bowiem, że raport zawiera stwierdzenia kontrowersyjne.

Aktualizacja: 05.11.2021 15:51 Publikacja: 05.11.2021 10:00

Najbardziej bulwersująca część raportu dotyczy wydarzeń w kaplicy św. Józefa w świątyni wrocławskich

Najbardziej bulwersująca część raportu dotyczy wydarzeń w kaplicy św. Józefa w świątyni wrocławskich dominikanów. – Ten fragment jest dla mnie prawdziwym szokiem, bo przez osiem lat, niemal codziennie sprawowałem dla studentów Eucharystię na ołtarzu w tej kaplicy – pisze o. Ludwik Wiśniewski

Foto: Eastnews, Bartłomiej Magierowski

Nie przypominam sobie, aby jakiś tekst cieszył się tak wielkim zainteresowaniem i wzbudził tyle emocji co raport komisji Tomasza Terlikowskiego, powołanej przez naszego dominikańskiego prowincjała. Raport został opracowany z dużym nakładem sił, a niektóre jego partie są niezwykle cenne. Trzeba mieć nadzieję, że zawarte w nim uwagi prawników, psychologów i teologów staną się wytyczną nie tylko dla naszego zakonu, ale dla całego polskiego Kościoła. Wytyczną, która pomoże duszpasterzom prowadzić odpowiedzialne i naprawdę katolickie duszpasterstwo, a przełożonym da narzędzia, by w porę rozpoznać „przechyły i dewiacyjne tendencje" podwładnych.

Czytaj więcej

Lekcje ze skandalu u dominikanów

Jednakże doceniając wielki trud członków komisji włożony w przygotowanie tego raportu, a także chwaląc troskę o to, aby wszystko rzetelnie przedstawić, nie mogę nad nim przejść do porządku dziennego. Uważam bowiem, że raport zawiera stwierdzenia kontrowersyjne. Moje zastrzeżenia nie dotyczą oceny postępowania Pawła M., z którą w pełni się zgadzam. Wątpliwości mam natomiast co do oceny środowiska, w którym Paweł M. żył, a także oceny niektórych osób, które usiłowały rozwiązać ten bolesny problem.

Kilka pytań

Podczas konferencji prasowej, na której prezentowano raport, jeden z członków komisji przestrzegał, aby przez pryzmat tego konkretnego przypadku nie patrzeć na cały zakon, a tym bardziej Kościół. W tekście raportu jest podobna przestroga: „Wnioskowanie z analizy jednostkowego zdarzenia, nawet osadzonego w kontekście systemowym, jakim w tym wypadku jest funkcjonowanie wspólnot dominikańskich, czy szerzej Kościoła katolickiego, jest obarczone ryzykiem błędu nadmiernych uogólnień czy uproszczeń. Z tego powodu wnioski o takim charakterze formułujemy ostrożnie i pod pewnymi zastrzeżeniami" (s. 11). Tymczasem wnioski, w mojej ocenie, nie zawsze są ostrożne. Raport jednoznacznie oskarża polskich dominikanów, co natychmiast podchwyciły media i to nawet takie, z którymi przez całe lata współpracowało wielu dominikanów: „Więź" i „Tygodnik Powszechny".

Muszę wyjaśnić moją osobistą postawę w tej sprawie. W raporcie czytamy: „Są też bracia, i to od wielu lat związani z zakonem, którzy twierdzą, że ujawnienie okoliczności zdarzeń związanych z Pawłem M. było dla nich wstrząsające i nowe. Trudno jest nam w to wierzyć. Raczej należy tłumaczyć to albo życiem na peryferiach wspólnoty, brakiem dostatecznej wrażliwości na docierające do nich informacje, albo poszukiwać przyczyn w wadliwej polityce informacyjnej stosowanej przez przełożonych". To właśnie jest mój przypadek. Ujawnione wydarzenia są dla mnie wstrząsające i nowe, lecz nie sądzę, abym żył na marginesie wspólnoty albo żebym był nieczuły na ludzką biedę i krzywdę. Jestem przekonany, że to również przypadek dotyczący 95 procent polskich dominikanów. Co wiedziałem? Że nastąpiły nadużycia, prawdopodobnie były tam elementy ocierające się o seks, że sprawę rozpoznano, zajęli się nią przełożeni, Pawła M. ukarano, i to ukarano – jak się wtedy wydawało – dość surowo. Nie do mnie należy rozwiązywanie takich problemów. Gdyby w społeczności zakonnej każdy w stosunku do współbraci czuł się śledczym i prokuratorem, życie byłoby nie do wytrzymania! Powtarzam, około 95 proc. polskich dominikanów nie miało pojęcia o przestępczej, i to na taką skalę, działalności Pawła M.

Tymczasem raport przynosi zdecydowane oskarżenia wobec całej naszej dominikańskiej wspólnoty. „Wiele osób zostało boleśnie oszukanych: nie tylko przez samego sprawcę, ale także przez Zakon. Sprawę Pawła M. należy traktować nie tyle jako odosobniony i zamknięty przypadek, ale jako historię o aktualnej kondycji Zakonu, w szczególności, ale nie tylko, Polskiej Prowincji – którą wspólnie tworzą wszyscy Bracia oraz Rodzina Dominikańska. Konsekwencją odrzucenia takiej perspektywy byłoby zbyt łatwe zdystansowanie się od zła popełnionego przez Pawła M. oraz pozorne odcięcie się od towarzyszących mu zaniedbań. (...) Rekomendujemy zatem, aby wszyscy Bracia przyjęli do wiadomości fakt, że boleśnie zawiniła struktura, która współtworzą – nikt też w obecnej sytuacji nie może uciec od przyjęcia odpowiedzialności za zło, jakie znalazło podatny grunt, aby wyrosnąć i dojrzeć pomiędzy Braćmi".

Komisja stara się uświadomić także mnie, że w moim zakonie panuje bezduszność i nieczułość na ludzką biedę: „Wszyscy coś podejrzewali, ale nikt nie był zainteresowany poznaniem faktów. (...) Zabrakło odpowiedzialnych, którzy sprawę chcieliby ostatecznie wyjaśnić i ją zakończyć. (...) Nikt jednak przez wszystkie te lata nie zadał sobie trudu, aby rzetelnie przebadać jego sprawę i wyciągnąć z tego wnioski (...). Należy poważnie zastanowić się, co było przyczyną tego nadzwyczajnego pobłażania". A więc komisja uświadamia także i mnie, że „Zakon stał się środowiskiem, w którym swoją działalność mógł rozwijać Paweł M.".

Raport uważam za bezcenny, ale wypowiadane w nim opinie o moim zakonie to w większości – moim zdaniem – „błądzenie we mgle"

Czytam dalej: „Dlaczego współczucie wobec swego Brata, który okazał się krzywdzicielem, stawiane było ponad współczucie wobec tych, którzy przez niego cierpieli?". Jest w tych słowach – powtarzanych w raporcie w różnej wersji kilkakrotnie – twierdzenie, które ja osobiście przyjmuję jako obelgę. To twierdzenie, że dominikanie – a więc również ja – przez 21 lat lekceważyli ból osób skrzywdzonych przez Pawła M. Jest to nie tylko nieprawda, ale takie twierdzenie godzi w skrzywdzonych, utwierdzając ich w przekonaniu, że ich ból był świadomie przez nas lekceważony.

Raport intensywnie szuka źródła tej naszej dominikańskiej znieczulicy i znajduje je m.in. w panującej podobno w naszym zakonie „kulturze sukcesu". Komisja wie nawet, że jest to „neokalwińska »teologia sukcesu«". Innym źródłem problemu było „budowanie przez osoby o największych osiągnięciach duszpasterskich dzieł poza strukturą zakonu oraz udzielanie tym osobom szczególnych przywilejów oraz hojnej akceptacji". Jeśli opinia ta odnosi się do ojca Jana Góry, to zaświadczam, że on, choć powoływał się na papieża, to jednak swoje dzieła budował w ramach zakonu.

Jeszcze raz powtórzę, że raport uważam za bezcenny, ale wypowiadane w nim opinie o moim zakonie to w większości – moim zdaniem – „błądzenie we mgle".

Komisja stawia kropkę nad „i", kiedy stwierdza, że polscy dominikanie za sprawą Pawła M. tracą autorytet moralny i legitymację do posługi duszpasterskiej. Aby to uwiarygodnić, komisja przywołuje – doprawdy nie wiem po co – słowa papieża Franciszka wypowiedziane z okazji 800. rocznicy powstania zakonu, po czym stwierdza, iż „słowa te [papieża – przyp. LW] i zawarte w nich wyzwanie brzmią niezwykle gorzko w tę trudną wobec ujawnienia »sprawy Pawła M.« dla Polskiej Prowincji rocznicę. Ukazują one, w jak poważnym kryzysie autorytetu moralnego oraz takiejże legitymacji do pełnienia swej posługi znalazła się polska wspólnota dominikańska". Czy ten policzek wymierzony memu zakonowi jest naprawdę potrzebny?

Ciosy na oślep

Kiedy się czyta komentarze po ogłoszeniu raportu, to okazuje się, że powszechnie odebrano go jako oskarżenie całego zakonu, a nie tylko Pawła M. Wyróżnili się w tym nasi, wydawałoby się, przyjaciele. „Tygodnik Powszechny" na stronie tytułowej wielkimi literami napisał, a właściwie zakrzyczał: „Upadek polskich dominikanów". Jest to niegodziwość! Dla mnie osobiście jest to bardzo smutne. Przez szereg lat współpracowałem, chyba dość owocnie, z „Tygodnikiem". Wiele osób mówiło mi i pisało, że czytają znowu „Tygodnik" ze względu na to, że od czasu do czasu są tam moje teksty. Kilka miesięcy temu „zerwałem" jednak z pismem, nasze poglądy rozeszły się, a ostatni tekst, niezwykle dla mnie ważny, który „Tygodnik" odrzucił, opublikowałem w „Plusie Minusie". Nie przyznawałem się do tego publicznie ze względu na szacunek, jaki żywię dla twórcy „Tygodnika" – Jerzego Turowicza, a także dla księdza Adama Bonieckiego. Jednak w tej sytuacji chyba wolno mi o tym powiedzieć. Nie życzę redaktorom tego pisma, aby kiedyś musieli przeczytać o „ostatecznym upadku »Tygodnika Powszechnego«". A jest to możliwe.

Nie można pominąć innego głosu, który bardzo mocno zabrzmiał po ogłoszeniu raportu. Jest to głos Zbigniewa Nosowskiego, redaktora naczelnego „Więzi". Przez ostatnie lata głos Nosowskiego był dla mnie osobiście autentycznym głosem chrześcijańskim, w który uważnie się wsłuchiwałem, a dzisiaj tego głosu zupełnie nie pojmuję. Nosowski wie, że świadectwa o przestępczym działaniu Pawła M. były dostępne dla nielicznych spośród nas, a jednak z całym impetem oskarża nas wszystkich, a więc także i mnie. Oto jego słowa: „Jak to zrozumieć? Z Raportu wynika, że dochodzenia nie rozpoczynano, gdyż przez 21 lat nikt z was, bracia dominikanie, nie przeczytał uważnie zgromadzonych w 2000 roku pisemnych świadectw i nie opisał w języku prawno-kanonicznym krzywd, jakie wyrządził Paweł M. swoim podopiecznym z duszpasterstwa we Wrocławiu. Świadectwa te zgromadził wtedy neoprezbiter Marcin Mogielski nazwany w raporcie »głównym orędownikiem pokrzywdzonych«. Inni ważni dominikanie do tych dokumentów albo nie chcieli zajrzeć, albo nie pomyśleli, żeby je na nowo przeanalizować, albo bali się ich treści, albo się w te świadectwa nie wczytywali (bo po latach wyblakł atrament, więc wymagało to czasu i wysiłku)". I dalej: „Dlaczego panowała wśród was kultura braku odwagi nazywania rzeczy po imieniu? To dowód na to, że wśród was dominikanów zapanowała »bagatelizacja problemu, wrogie lub lekceważące potraktowanie osób ujawniających pokrzywdzenie«". Powiem od siebie panu Zbigniewowi Nosowskiemu: jeśli wymierza się ciosy na oślep, to nie jest to najlepszy sposób obrony pokrzywdzonych.

Czytaj więcej

Vanier, Zięba, Węcławski. Gdy Mistrz zawodzi uczniów

Przytoczę jeszcze jeden głos oceniający mój zakon, głos bardzo kompetentnego człowieka. Filozof, teolog i publicysta Jarosław Makowski pisze: „dominikanie – zakon wydający się niegdyś ostatnią oazą przyzwoitości – publikują raport, który potwierdza to, co już wiedzieliśmy: w ramach ich zakonu działała sekta, którą kierował Paweł M., uciekający się do przemocy fizycznej i seksualnej, a zarazem cieszący się ochroną współbraci i przełożonych zakonnych".

Podsumowując stwierdzenia komisji i głosy „recenzentów", powiem najpierw, że nie kwestionuję ohydnego i przestępczego działania Pawła M. Nie kwestionuję także tego, że wiele osób zostało przez niego głęboko zranionych i nie otrzymało należnego zadośćuczynienia ze strony zakonu. Mam świadomość, że Paweł M. nie żył na księżycu, ale w naszych klasztorach, więc uznaję, z przykrością, ale uznaję, że jego historia jest częścią historii mojego zakonu. Wiem, że polscy dominikanie powinni postawić sobie pytanie i nad tym pytaniem poważnie się zastanowić – czy przy rozwiązywaniu tego bolesnego problemu zawinili tylko bracia pełniący ważne urzędy w Prowincji, czy zawiniła także nasza struktura zakonna, którą trzeba przeanalizować i poprawić. To wiem i na to się zgadzam. Ale komisja – jak rozumiem – chce (i tego domagają się „recenzenci"), abym uznał , iż polska prowincja dominikanów jest skorumpowana , a przynajmniej śmiertelnie chora. A ja tego uznać nie mogę.

Za kilka miesięcy, jeśli dożyję, minie 70 lat mego pobytu w zakonie. Bywało różnie. W klasztorach było czasem jak w niebie, ale były też zgrzyty i nieporozumienia. Potrafiliśmy często współpracować zgodnie, ale nieraz bardzo „iskrzyło". Bywało, że działalność niektórych z nas była przez współbraci akceptowana, ale czasem trzeba się było przebijać jak przez mur. Zawsze mówiłem sobie i powtarzałem moim współbraciom: zakon to nie „ochronka". Mamy świadomość niedostatków, a nawet krzywdy, jakiej czasem od nas ludzie doznawali. Także tego, że czasem byliśmy dla ludzi zgorszeniem. Ale patrząc na te moje 70 lat, stwierdzam, że większość braci w moim zakonie wiedziała i do dziś wie, co znaczy służyć Kościołowi i ludziom. Stwierdzam także nieskromnie, że mój zakon – może nie idealnie, ale jednak należycie – wypełnił swoją misję w polskim Kościele i w Polsce. Dlatego nie mogę się zgodzić na twierdzenie, że jesteśmy wspólnotą wprawdzie chwaloną, ale tak naprawdę skorumpowaną.

Chór piętnujących

Znany i ceniony pisarz Krzysztof Varga po lekturze raportu napisał w „Newsweeku": „Jak wiadomo, odpryskiem sprawy Pawła M. – seksualnego rekina ludojada i manipulatora, który lubił też bijać w przypływie charyzmatycznych odpałów – jest całkowity upadek wizerunku Macieja Zięby, przez lata prowincjała zakonu, legendarnej postaci medialnej, zakonnego celebryty, uchodzącego za wybitnie kumatego gościa, który dzisiaj, w niecały rok po śmierci zaczyna nam się jawić jako nie tylko promotor psychopatycznego Pawła M., ale także brutalny arogant".

Jarosław Makowski oświadcza: „O. Maciej Zięba – przez dwie kadencje prowincjał dominikanów, który uchodził za czołowego intelektualistę Kościoła i ulubieńca liberalnych mediów – okazuje się w świetle nowych świadectw człowiekiem, który wykorzystał swoją władzę do krzywdzenia ludzi i roztaczania parasola ochronnego nad swoimi kolegami zakonnymi, w tym nad gwałcicielem i manipulatorem o. Pawłem M.".

Do chóru osób piętnujących Ojca Macieja dołączył także ks. Jacek Prusak, znany jezuita i „przenikliwy" terapeuta. Powiedział: „Myślę, że wizerunek o. Zięby trzeba odbrązowić. Myśmy byli przyzwyczajeni tylko do niektórych jego »odsłon«. Wiele osób przez niego ucierpiało, więc myślę, że dziś już na żadnym piedestale się nie zmieści". Również wrocławska „Gazeta Wyborcza" wielokrotnie piętnowała o. Macieja. Wynotowałem niektóre stwierdzenia z mediów: „Maciej Zięba krył zakonnika gwałcącego studentki, z pogardą potraktował jego ofiary, a także mobbował podwładnych" (Onet). „O. Zięba zrobił bardzo dużo, żeby zatroszczyć się o swojego zakonnika. Jednak nie zrobił zupełnie nic, żeby zatroszczyć się o ofiary. Paweł był jego oczkiem w głowie" („Wprost"). „Do biografii opozycjonisty i intelektualisty trzeba dopisać rozkładanie parasola ochronnego nad gwałcicielem i pogardę dla jego ofiar. Ale to też nie koniec czarnych kart w życiu o. Macieja Zięby. Jego dawni podwładni z zakonu dominikanów mówią wprost: mobbingował nas" („Gazeta Wyborcza Wrocław"). W internecie roi się od podobnych ocen. Daria Siemion z NaTemat.pl na przykład pisze: „Według komisji eksperckiej badającej »aferę dominikańską«, zakonnika przez wiele lat miał kryć jego przełożony, znany z telewizji o. Maciej Zięba".

Od czasu odzyskania niepodległości ulubionym zajęciem ludzi uważających się za sprawiedliwych jest „obalanie autorytetów". Dla wielu osób zdezawuowanie kolejnego autorytetu, o. Macieja Zięby, jest – jak się wydaje – dużą radością.

Muszę z przykrością powiedzieć, że do zniesławienia Ojca Macieja przyczynili się w dużej mierze moi zakonni współbracia. Po tym jak 2 marca 2021 roku do prokuratury wpłynęło oskarżenie o gwałt, jakiego na zakonnicy miał dokonać Paweł M., „obudziło się" dwóch braci, którzy mieli pełną wiedzę o przestępstwach sprzed lat. Ci dwaj bracia udzielili obszernego wywiadu opublikowanego 21 marca w „Gazecie Wyborczej", który to wywiad zinterpretowano, i to powszechnie, jako próbę zrzucenia winy na nieżyjącego już o. Macieja Ziębę. Być może autorzy tego wywiadu nie mieli intencji oskarżania Ojca Macieja, ale tak ich wynurzenia zrozumiano. Jednym z rozmówców jest o. Marcin Mogielski, przed którym chylę czoła, bo to on w 2000 roku zebrał świadectwa pokrzywdzonych i przekazał je prowincjałowi, ale mam do niego nie tyle pretensję, ile żal, że przez długie lata nie wołał o naprawienie krzywd osób z Wrocławia, choć przez lata publicznie i to z podziwu godną determinacją walczył z nieprawościami, jakich doznali młodzi ludzie w Szczecinie. A może Marcin Mogielski o naprawienie krzywd wołał, tylko ja nic o tym nie wiem i przez tyle lat trwałem w błogim przeświadczeniu, że wszystko należycie zostało załatwione? Drugim rozmówcą jest aktualny prowincjał, o. Paweł Kozacki, który przyznaje, że o deprawacyjnym charakterze duszpasterstwa Pawła M. wiedział już od roku 1996.

Sebastian Duda, członek komisji, napisał w „Tygodniku Powszechnym" tak: „Szybko stało się dla nas jasne, na czym polegały zaniedbania Zakonu. Paweł M. pozostawał w przyjacielskiej relacji z o. Maciejem Ziębą, który od 1998 r., przez osiem lat pełnił urząd Prowincjała". Wydaje mi się, że do takiego przekonania członków komisji, a to był „trop" dla komisji – w moim przekonaniu – decydujący, przyczyniły się oświadczenia przed komisją zarówno Mogielskiego, jak i Kozackiego. O. Kozacki powiedział, że Maciej Zięba był zafascynowany duszpasterstwem Pawła M. i tylko to było dla niego ważne, a o. Mogielski przekonywał, że Maciej Zięba nawet wtedy, kiedy poznał dramatyczne świadectwa, bronił Pawła M. Mówił o. Kozacki: „Relacje przekazywałem Maciejowi ustnie. Maciej mnie nie słuchał, miał krótki sposób załatwiania spraw, dłuższe opowieści go męczyły. Powtarzał, że się czepiam, bo duszpasterstwo Pawła M. jest wielkie, prężne i znakomite". A o. Mogielski, po tym jak zawiózł Ziębie świadectwa osób skrzywdzonych przez Pawła M., tak opisuje swoją rozmowę z Ziębą: „To była straszna rozmowa, ja płakałem jak dziecko, bo odbijałem się jak od ściany od ojca Zięby. Przyjmował fakty, ale cały czas bronił Pawła. Odczułem, że mam się odczepić, nie wtrącać. Poczułem się jako ten zły. Zięba darł się, wrzeszczał. Spotkałem się z agresją".

Zarzuty wobec o. Macieja Zięby

Recenzenci" raportu stawiają Ojcu Maciejowi trzy zarzuty: a) roztoczył parasol ochronny nad gwałcicielem; b) brutalnie potraktował pokrzywdzonych przez Pawła M.; c) krzywdził swoich podwładnych.

Podpunkt A – co czyni o. Maciej po zapoznaniu się ze świadectwami osób pokrzywdzonych? Natychmiast odsuwa Pawła M. od pełnienia funkcji duszpasterza akademickiego, wydaje dekret o rocznym zakazie wykonywania jakichkolwiek czynności związanych z władzą święceń kapłańskich, wysyła go na pokutne rekolekcje i kieruje do pracy w hospicjum. Komisja, przygotowując ocenę podjętych przez o. Ziębę decyzji w sprawie Pawła M., postuluje, aby pamiętać o tym, że w ciągu 20 lat zmieniły się regulacje prawne, a ponadto żeby brać pod uwagę, iż dopiero „z czasem kształtuje się doświadczenie w doborze najlepszych rozwiązań prawnych i organizacyjnych. (...) że o odpowiedzialności za nieprawidłowości nie można rozstrzygać wyłącznie ze skutku i wiedzy o zdarzeniach późniejszych, wręcz przeciwnie – trzeba uwzględnić wiedzę, świadomość i przewidywalność dostępną w chwili, w której dana osoba kształtowała swoje postępowanie". Mimo tych, zdawałoby się „okoliczności łagodzących", komisja postępowanie o. Zięby ocenia zdecydowanie negatywnie. „W naszej ocenie, doszło do zawinionego naruszenia obowiązków przełożonego, które rodzi odpowiedzialność prawnokanoniczną za czyn własny prowincjała. Posiadał on informacje o nieprawidłowościach w postępowaniu (...) Pawła M. (...) o. Maciej Zięba OP nie podjął żadnych realnych działań, które ustaliłyby zasady postępowania prawnego w stosunku do osoby, wobec której sformułowano tak poważne zarzuty, nie podjął wstępnego dochodzenia kanonicznego, które pozwoliłoby zebrać wiedzę szczegółową i poszerzyć ogląd rozmiaru działalności przestępczej Pawła M., w tym zidentyfikować nieprawidłowości i ich zakres, w końcu zastosował środki niewspółmierne, jak też skrajnie nieodpowiednio potraktował osoby pokrzywdzone. Odpowiedzialność o. Macieja Zięby OP w tej sprawie jest niewątpliwa".

Czytaj więcej

Michał Szułdrzyński. Ojciec Zięba, czyli nabieranie dystansu do mistrzów

Nie jestem prawnikiem, ale wydaje mi się, że powyższa ocena jest rzetelna. Maciej zawinił. Powinien jako prowincjał wiedzieć, jak takie sprawy się załatwia, a jeśli nie wiedział, to powinien skorzystać z wiedzy prawników. Nie skorzystał, zaufał sobie samemu. Chyba miał świadomość, że postępowanie Pawła M. kwalifikuje się do wyrzucenia go z zakonu, ale wierzył, że da się go uratować, i postanowił go ratować. Wierzył, że grzesznik się nawróci i wyprostuje swoje postępowanie. Niestety, fatalnie się pomylił.

Maciej Zięba zawinił. Ale to nie znaczy, że – jak czytam w mediach – „Paweł gwałcił, a Zięba go krył" i to przez wiele lat. To nie znaczy, że – jak niektórzy określają to delikatniej – „roztaczał parasol ochronny nad gwałcicielem Pawłem M.". Takie twierdzenie jest oszczerstwem! Maciej nie tolerował zła, jego błąd polegał na tym, że uwierzył, iż można grzesznika uratować. Nie znałem dokładnie przestępstw Pawła M., ale znałem Macieja Ziębę. Nawet był czas, że się z nim dość gwałtownie spierałem. Maciej był wyczulony na krzywdy, jakie rozpasani seksualnie księża wyrządzają ludziom – zwłaszcza młodym, ale nie tylko. W 2003 roku, kiedy Marcin Mogielski pozbierał świadectwa o tym, co się dzieje w Szczecinie, Maciej Zięba wziął je od Mogielskiego i pojechał do Szczecina kłócić się z arcybiskupem, walczyć o sprawiedliwość i bronić pokrzywdzonych. Taki był Maciej, może nie święty, ale człowiek prawy. Powtarzam, Maciej ratował Pawła M., ratował fatalnie, ale nikt nie ma prawa twierdzić, że tolerował jego obrzydliwe i przestępcze czyny.

Drugie dno

Jest w raporcie wątek, który jego czytelnikom może nasunąć myśl, że w całej tej sprawie istnieje jakieś „drugie dno". Ten wątek przewija się przede wszystkim w części zatytułowanej „Podstawowe ustalenia faktyczne", której redaktorem jest – jak sam to powiedział w „Tygodniku Powszechnym" – Tomasz Terlikowski. Terlikowski uważa, że kary nałożone na Pawła M. były zbyt łagodne, i docieka, jakie były przyczyny, iż takie decyzje Zięba podjął. Nigdzie w raporcie nie powiedziano wprost, że Zięba „krył" Pawła M., natomiast dociekania Terlikowskiego zdają się to sugerować. A oto źródła decyzji Macieja Zięby, tak jak je z raportu zdołałem wydestylować: Bliska relacja z Pawłem M., wręcz „zaślepienie w przyjaźni"; niezrozumienie tego, co się stało; brak zachowania procedur prawnych; autorytarny sposób sprawowania rządów; brak rozliczenia osób sprawujących w zakonie urzędy; bagatelizacja krzywd wyrządzonych przez Pawła M.; alkoholizm Zięby; słaba formacja intelektualna i duchowa zakonników; chwalebna legenda o zakonie; brak braterstwa w dominikańskich klasztorach; słabość demokratycznych struktur; „ustawianie" wyborów i wybór przeorów dla wygody; napięcia frakcyjne w Prowincji; „neokalwińska kultura sukcesu" wprowadzona przez Ziębę; „pentakostalizm" promowany przez Ziębę; nadmierna wolność dla braci odnoszących duszpasterskie sukcesy; wreszcie – solidarność grupowa – Paweł M. należał do „koterii" Macieja.

W tych stwierdzeniach jest sporo prawdy, ale też sporo uogólnień. Czy to miały być źródła decyzji Zięby? Nie rozumiem, co te stwierdzenia miałyby wyjaśniać (w części prawnej wszystko należycie zostało wyjaśnione) i czemu mają służyć. Chyba, że chodzi o „dobicie" Macieja Zięby i przy okazji danie „prztyczka" mojej zakonnej wspólnocie. Mam takie osobiste wspomnienie, może warto je tutaj opowiedzieć. Kilka lat temu bardzo boleśnie zranił mnie Tomasz Terlikowski. Pisał o mnie m.in.: „odjazd totalny o. Ludwika Wiśniewskiego"; „O. Ludwik Wiśniewski zakłada sektę". Te teksty znał Maciej Zięba i co zrobił? Zaprosił nas obu na wspólną debatę i w ten sposób byliśmy niemal przymuszeni podać sobie rękę. Taki był ten wyznawca „neokalwińskiej kultury sukcesu".

Podpunkt B – drugi zarzut głosi, że Maciej Zięba brutalnie potraktował pokrzywdzonych przez Pawła M. Nie mam zamiaru polemizować z tym zarzutem. Wiem, że krzywda, jakiej doznały niektóre osoby, jest wielka. Ale chciałbym prosić o odrobinę empatii dla Macieja. Ośmielam się nawet twierdzić, że świadectwa dotyczące zachowania Zięby w stosunku do pokrzywdzonych komisja odczytała nieco jednostronnie.

Kluczowym świadectwem, przywoływanym w raporcie, jest świadectwo trzech osób, które pojechały do Warszawy na spotkanie z Ziębą. Komisja pisze, że młode kobiety pojechały do Zięby jak do taty, a tato poszczuł je psami. No nie dosłownie, ale na to wychodzi. „Ojciec Zięba powiedział nam, że jest przygotowany prawnie i medialnie na konfrontację z nami". To nie są słowa prawdziwego taty, ale chciałbym zauważyć, że te słowa są najwyraźniej odpowiedzią na jakieś słowa jego rozmówczyń. Ja nie mam do nich żadnego „ale". One miały prawo wołać, krzyczeć, grozić. Ale uważam, że komisja jednostronnie odczytała to świadectwo, co nie oznacza, że Maciej, jeśli nie zdobył się na poważną rozmowę z kobietami, jest bez winy. Podobna sytuacja powtarza się we Wrocławiu, dokąd Maciej przyjeżdża, aby porozmawiać z osobami skrzywdzonymi. Jedna z ofiar mówi: „Siedział z nogą założoną na nogę, w kapeluszu (...) Weszłam na moment, powiedział, że byłyśmy dorosłe, że mogę sobie znaleźć prawnika, ale z nim nie wygram". Wątku grożenia sądem czy prokuratorem w raporcie nie podjęto i tak naprawdę nie wiadomo, kto komu groził. Roman Kurkiewicz zna prawdę i pisze: „Maciej Zięba osobiście i bezpośrednio groził ofiarom Pawła M., które się do niego zgłosiły z prośbą o pomoc i interwencję – żeby nie ważyły się iść z tą historią do mediów czy na policję, bo on ma prawników i jeśli zdecydują się upublicznić sprawę, on to starcie wygra". Powiem tak – Zięba wykazał jednak jakąś troskę o pokrzywdzonych, m.in. zdecydował, że klasztor wrocławski ma pokrywać koszty terapii tych, którzy tego potrzebują, aczkolwiek to wszystko było tragicznie niewystarczające. Pokrzywdzeni mówią, że w rozmowach z nimi Maciej powtarzał, że przecież są osobami dorosłymi. Tu chyba tkwi klucz tej „znieczulicy" Macieja. On nie wiedział (ja także dotąd nie wiedziałem), że można tak zmanipulować drugiego, dorosłego człowieka, iż całkowicie traci on zdolność do kierowania swoim postępowaniem w sposób racjonalny i że wtedy zupełnie nie odpowiada za swoje czyny. Nie da się usprawiedliwić postępowania Macieja w stosunku do pokrzywdzonych przez Pawła M., ale chciałbym prosić o okazanie mu odrobiny empatii, bo jednak starał się – spotykał się, pisał – lecz to wszystko go przerosło. Kończąc ten wątek, chcę wyrazić żal do ojca prowincjała Pawła Kozackiego. A mój żal dotyczy tego, że zanim powołał komisję złożoną z ludzi spoza zakonu, powinien powołać grono współbraci, aby mogli okazać szacunek i zrozumienie dla ofiar Pawła M. W ten sposób wyszło, że jedynymi ludźmi, którzy okazali skrzywdzonym zrozumienie, są członkowie spoza zakonnej komisji, a my wszyscy (z wyjątkiem o. Mogielskiego) byliśmy i jesteśmy nieczułymi brutalami.

Podpunkt C – trzeci zarzut kierowany do o. Zięby brzmi: krzywdził swoich podwładnych. Wygląda na to, że niektórzy moi współbracia „wypłakiwali się" przed komisją i opowiadali o doznanych od Macieja krzywdach. Wiem, że niektórzy bracia czują się skrzywdzeni i niektórzy chyba rzeczywiście zostali skrzywdzeni. Ale kategoria „krzywdy w zakonie" jest specyficzna i trzeba mieć sporo doświadczenia, aby ją ocenić. Były mój współbrat w zakonie, Tadeusz Bartoś, wielokrotnie mówił i pisał o krzywdzie doznanej od Zięby. Ja Bartosia bardzo cenię za odkrywanie rzeczywistej i genialnej myśli Tomasza z Akwinu oraz bardzo żałuję, że go nie ma w zakonie, ale twierdzę, że jego oskarżenia należy dzielić co najmniej przez cztery. Podobnie jest – jestem o tym przekonany – z oskarżeniami niektórych innych współbraci. Już mówiłem, że żyję w zakonie prawie 70 lat i powiem, że wszystkich prowincjałów oskarżano o to, że niektórych braci niszczą. Bywało nawet, że w proteście niektórzy występowali z zakonu. Odbierałem to jako pretekst. Zakon ma wystarczające zabezpieczenia, aby można było dochodzić sprawiedliwości. W moim osobistym życiu – proszę o wybaczenie, że o tym mówię – był taki moment, że odmówiłem posłuszeństwa przeorowi. Po kilku dniach przepraszał mnie. Odebrałem to tak: mój przeor jest wielki i wielki jest mój zakon. Jeśli ktoś uważa inaczej, to trudno.

Prawo do obrony

Te wyjaśnienia są niewystarczające. Istnieje przecież kultura słowa, kultura języka. Można mocno zaakcentować jakieś wydarzenie bez brutalnych opisów. Język, w którym przedstawia się wydarzenia w sądzie, nie może być językiem używanym w poważnych opracowaniach przeznaczonych dla ogółu czytelników. Ten wymóg jest niestety gwałcony przez dziennikarzy szukających sensacji. I taki język przyjęła komisja w swoim raporcie.

Najbardziej bulwersujący fragment raportu brzmi: „Podczas modlitwy w kaplicy św. Józefa on mnie ciągnął za włosy, wykręcał ręce i zgwałcił mnie na ołtarzu". Nic bardziej bydlęcego nie można sobie wyobrazić niż gwałcenie dziewczyny na ołtarzu, na którym sprawowało się Eucharystię.

Ten fragment raportu jest dla mnie prawdziwym szokiem. Przez osiem lat, niemal codziennie sprawowałem dla studentów Eucharystię na ołtarzu w kaplicy św. Józefa. Informacja, że u dominikanów gwałcono dziewczyny na ołtarzu, obiegła już internet. Wyobrażam sobie, że za jakieś 100 lat pseudohistoryk po przeczytaniu raportu napisze, że na przełomie drugiego i trzeciego tysiąclecia zezwierzęcenie w szeregach polskich dominikanów doszło do tego stopnia, że chwytano dziewczyny przychodzące do kościoła na modlitwę i gwałcono je na ołtarzu.

W raporcie czytam, że podawane przez komisję informacje zostały zweryfikowane: „Ograniczyliśmy istotę opisu i analizy wyłącznie do tych wątków, które uważamy za udowodnione i w sposób satysfakcjonujący wyjaśnione". Dlatego ośmielam się zapytać – w jaki sposób zweryfikowano informację o gwałcie na ołtarzu? Mam nadzieję, że taką szokującą informację umieszczono w raporcie po solidnym przebadaniu. Dlatego pytam z nadzieją na odpowiedź.

Jest jeszcze szereg innych świadectw – informacji, o które chciałoby się zapytać: jak je zweryfikowano? Ograniczę się jednak do jednego pytania. Raport podaje, a potwierdza to w swoim artykule zamieszczonym w „Tygodniku Powszechnym" Sebastian Duda, pisząc: „podczas wspólnotowej modlitwy charyzmatycznej pewna dziewczyna dostała ok. 800 razów skórzanym dominikańskim pasem na nagie pośladki. Bolesne wybroczyny nie chciały zejść przez kilka tygodni". Jestem bardzo ciekaw, jak tę informację zweryfikowano. 800 razy, ile to godzin trwało? I tylko proszę mi nie mówić, że bronię albo usprawiedliwiam Pawła M.

Przez cały czas, kiedy czytałem raport, brzmiały mi w uszach słowa z Dziejów Apostolskich: „Rzymianie nie mają zwyczaju skazywania kogokolwiek, zanim oskarżony nie stanie wobec oskarżycieli i nie będzie miał możności bronienia się przed zarzutami" (Dz 25,16). Komisja oświadczyła: „Wobec późniejszego tymczasowego aresztowania zainteresowanego [Pawła M.] Komisja nie miała możliwości zadania mu dalszych pytań oraz umożliwienia odniesienia się do zebranego materiału dowodowego i sporządzonego Raportu". Jeśli rzeczywiście komisja nie miała możliwości dotarcia do Pawła M., to może należało zaczekać z publikacją raportu? Nawet największy zbrodniarz ma prawo odnieść się do stawianych mu zarzutów. Może zdałaby się tu konfrontacja i wtedy np. wiedzielibyśmy, jak to było z tym gwałtem na ołtarzu. Wiem, że jest to „Raport ekspercki", a nie sądowy wyrok. Ale dla historii ten raport będzie wyrokiem. Raport omawia przestępstwa, które się przedawniły, i Paweł M. chyba nie będzie miał okazji do złożenia wyjaśnień. Powiedziałem, co powiedziałem, i jeszcze raz wyrażam nadzieję, że nikt nie będzie mi zarzucał, iż bronię Pawła M. czy też pragnę zmniejszyć ohydę jego czynów.

Członkowie komisji napisali o swojej pracy: „Jest to ciężar, którego rozmiar nas zaskoczył i ostatecznie wpisał się boleśnie w nasze życie". Dla mnie, człowieka, który stoi już nad grobem, jest to także ciężar. Ale pisząc ten tekst, nie myślałem o sobie. Myślałem o młodych moich współbraciach i bardzo chciałbym, aby ta smutna sprawa była dla nich szansą, a nie ciężarem.

O autorze:
Ludwik Wiśniewski OP (ur. 1936)

Dominikanin, duszpasterz akademicki, w okresie PRL działacz opozycji antykomunistycznej

W kolejnych numerach opublikujemy polemiki z tekstem ojca Ludwika Wiśniewskiego

Nie przypominam sobie, aby jakiś tekst cieszył się tak wielkim zainteresowaniem i wzbudził tyle emocji co raport komisji Tomasza Terlikowskiego, powołanej przez naszego dominikańskiego prowincjała. Raport został opracowany z dużym nakładem sił, a niektóre jego partie są niezwykle cenne. Trzeba mieć nadzieję, że zawarte w nim uwagi prawników, psychologów i teologów staną się wytyczną nie tylko dla naszego zakonu, ale dla całego polskiego Kościoła. Wytyczną, która pomoże duszpasterzom prowadzić odpowiedzialne i naprawdę katolickie duszpasterstwo, a przełożonym da narzędzia, by w porę rozpoznać „przechyły i dewiacyjne tendencje" podwładnych.

Pozostało 98% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi