„Lepsza nawet gorzka prawda niż choćby najsłodsze kłamstwo" – pisałem, dopingując zakon do powołania komisji, która miała zbadać nie tylko czyny samego M., ale również odpowiedzialność władz zakonnych. Sprawa była dla mnie o tyle osobista, że od lat licealnych byłem związany z dominikanami, dużą rolę w moim życiu odegrał też o. Maciej Zięba, który był prowincjałem zakonu w latach 1998–2006, a więc w czasie, gdy o. M. miał dopuszczać się przemocy seksualnej wobec członków duszpasterstwa.
Czytaj więcej
Amicus Plato, sed magis amica veritas – te słowa często przypisuje się Arystotelesowi. Sentencja ta ma szczególne znaczenie, jeśli przypomnimy sobie, że Arystoteles spędził dwie dekady w Akademii Platońskiej, był jej uczniem, później współpracownikiem, a potem samodzielnym wykładowcą. Powiedzieć, że większym przyjacielem niż mistrz jest prawda, to stwierdzić, że jeśli rozum podpowiada, że coś jest prawdziwe, na bok trzeba odłożyć osobiste sympatie i antypatie.
Raport opublikowano miesiąc temu, a ja wciąż odczuwam moralnego kaca po jego lekturze. Oczywiście, można w nim szukać luk metodologicznych i logicznych. Ale trudno po zapoznaniu się z ustaleniami komisji nie stwierdzić, że ówczesny prowincjał nie zrobił wszystkiego, co było w jego mocy, by działalność ojca M. ukrócić, a także zadośćuczynić jego ofiarom. Choć o. Zięba w swych tekstach wielokrotnie piętnował klerykalizm, czyli myślenie w kategoriach korporacyjnego interesu Kościoła, jego ówczesnego zachowania nie sposób zrozumieć inaczej, niż jako próbę szybkiego rozwiązania sprawy tak, by nie zaszkodziło to zakonowi. Ukarał sprawcę samodzielnie, choć zdaniem komisji powinien wszcząć postępowanie kanoniczne, które by sprawcę osądziło i ukarało zgodnie z przepisami Kościoła.
Z relacji ofiar wynika, że okazał brak wrażliwości na ich cierpienia. Czy właśnie to wynikało z myślenia w kategoriach dobra wspólnoty zakonnej? Tego się nie dowiemy, Zięba zmarł. I to największy brak raportu, w którym mogła wypowiedzieć się większość osób zainteresowanych sprawą z wyjątkiem jego. Stąd u części jego uczniów poczucie, że został kozłem ofiarnym, a przecież jego wina jest niewspółmierna do strasznych czynów, których miał się dopuszczać o. Paweł M.