Potyczki rządu z instytucjami Unii Europejskiej, kompleksy wobec Zachodu, permanentne gonienie za Europą oraz demonstracje mające w niej zatrzymać Polskę – to nie jest wyłącznie obraz ostatnich lat. To kolejne odtworzenie myślenia politycznego o miejscu Polski w Europie z minionych epok.
Kiedy zagłębimy się w pisma polskich myślicieli politycznych ostatnich stuleci, czytelnika momentami mogą przejść dreszcze. Gdy weźmiemy w nawias umieszczone tam nazwiska i wydarzenia historyczne, to nie sposób nie odnieść wrażenia, że podobne opinie i refleksje o naszym miejscu w Europie pojawiały się też w ostatnich miesiącach.
„I znów, jak przed wiekami, wzrok nasz musimy kierować przede wszystkim za Zachód, gdyż tu leżą dziś najważniejsze, najbardziej życiodajne źródła naszej siły i tu krzyżują się zarazem największe, najgroźniejsze niebezpieczeństwa" – pisał 90 lat temu w książce „Dysproporcje" legendarny minister przemysłu i handlu, a później skarbu Eugeniusz Kwiatkowski.
W 2021 roku znów patrzymy na Zachód. Z napięciem czekamy, kto wygrał wybory w Niemczech, jak nowy kanclerz będzie traktował współpracę z Rzecząpospolitą, co postanowi TSUE i Komisja Europejska. Z Zachodu znowu płyną dziś do nas pochwały i połajanki, pouczenia i sugestie, by siedzieć cicho i pielęgnować w sobie poczucie wdzięczności za dar Unii Europejskiej. Tak, Unia jest darem, nasza obecność we wspólnocie europejskiej jest epokowa, ale czy będąc w tej Europie, kolejny raz musimy w niej funkcjonować według tych samych, często destrukcyjnych skryptów i zachowań co kiedyś? Wielu z nas wierzy, że koniecznie musi tę Unię „zamartwiać", martwić się o nią na zapas, by w ten sposób zneutralizować jakieś negatywne wydarzenia, które mogą pojawić się w przyszłości. Ma to trochę posmak myślenia magicznego. Z psychologicznego punktu widzenia to strategia radzenia sobie z lękiem.