Fazioli wygrał, Steinway nie przegra

Bruce Xiaoyu Liu wygrał Konkurs Chopinowski na instrumencie Fazioli, czym zrobił znakomitą reklamę tej włoskiej firmie. Trudno jej będzie jednak zająć miejsce wśród potentatów muzycznego rynku.

Aktualizacja: 30.10.2021 17:10 Publikacja: 29.10.2021 10:00

Trudno się spodziewać, by Bruce Xiaoyu Liu podróżował w najbliższej przyszłości z własnym fortepiane

Trudno się spodziewać, by Bruce Xiaoyu Liu podróżował w najbliższej przyszłości z własnym fortepianem Fazioli. Nikt nie zgodziłby się na opłacenie kosztów takich podróży

Foto: Darek Golik

Kanadyjczyk Bruce Xiaoyu Liu wybrał ten właśnie fortepian właściwie przypadkowo. Każdy uczestnik miał kwadrans, by przetestować pięć różnych instrumentów. Trzeba było zatem działać szybko. – Nazwa była mniej istotna, po prostu ujął mnie jego delikatny dźwięk – opowiadał mi 24-letni pianista po zwycięstwie. Natomiast dobór fortepianów na tak prestiżowe wydarzenie jak Konkurs Chopinowski w Warszawie to długi proces połączony ze swoistym rytuałem, w co zaangażowanych jest wielu specjalistów.

O możliwość umieszczenia na estradzie Filharmonii Narodowej podczas konkursu swojego fortepianu ubiegają się najważniejsi światowi producenci. Dwie firmy – Steinway i Yamaha – zostały dopuszczone automatycznie (na ich instrumentach grali najczęściej uczestnicy konkursu w 2015 roku), pozostałe musiały stanąć do swoistej rywalizacji.

Wszystkie musiały też uwzględniać uwagi organizatora. Filharmonia Narodowa ustępuje rozmiarami innym tego typu obiektom na świecie, więc nie potrzebuje największych (i najgłośniejszych) fortepianów, bardziej ceni się tu natomiast te o bogatej barwie i szlachetności brzmienia. Na dodatek w specyficznych warunkach akustycznych warszawskiej sali, jeśli pianista zbyt mocno uderza w klawisze, dźwięk robi się po prostu brzydki. Steinway dał na przykład w tym roku do wyboru dwa swoje produkty, jeden o dźwięku bardziej lirycznym i ciepłym, drugi z brzmieniem bardziej jaskrawym, bardziej przydatnym w popisach wirtuozowskich.

Czytaj więcej

Konkurs Chopinowski. "Bruce Liu będzie zarabiał więcej od Beatlesów i Pavarottiego"

Zakwalifikowane wstępnie instrumenty testowali latem jurorzy Konkursu Chopinowskiego i to oni zarekomendowali organizatorom pięć z nich – dwa Steinwaye oraz po jednym Yamahy, Shigeru Kawai i właśnie Fazioli. W przypadku niektórych z nich poproszono jeszcze producentów o dokonanie pewnych korekt. Reszta zależała już od samych uczestników i ich doświadczenia. Próby odbywały się w pustej sali, więc trzeba było mieć świadomość, że akustyka zmieni się, gdy przyjdzie publiczność, a jeszcze należy zagrać tak, by najlepszy dźwięk dotarł na pierwszy balkon, gdzie siedzą jurorzy.

– To pianista musi wybrać, co mu pasuje. Może się zdarzyć, że na Steinwayu nie będzie potrafił pokazać swojego charakteru, a Kawai czy Yamaha akurat mu na to pozwolą – tłumaczył w wywiadzie dla „Ruchu Muzycznego" Jarosław Bednarski, technik koncertowy firmy Steinway & Sons. – Piętnaście minut to bardzo mało czasu. Myślę, że młodzi pianiści kierują się głównie walorami technicznymi i wygodą grania. Bardzo istotne jest też to, na czym ktoś ćwiczy na co dzień, co ma w domu, na czym pracuje z pedagogiem. Wybierając fortepian tej samej marki, nawet bez próby, wiemy, czego się spodziewać. To bardzo istotne. Rzadko się zdarza, żeby ktoś, kto ma w domu Kawai, zmienił go na Steinwaya albo Fazioli, raczej wybierze to samo.

Na ile sukces pianisty stanie się potem również sukcesem producenta fortepianu? Nie ma tu prostej zależności, a w świecie fortepianów nie istnieje coś takiego jak moda, w różnych dziedzinach nakazująca nam dzisiaj kupować kolejne nowe produkty. O pozycji na rynku muzycznym decydują trzy czynniki: tradycja i doświadczenie, umocowanie danej marki w życiu koncertowym i wreszcie wybory samych artystów, co zresztą w pewien sposób znalazło odbicie na tegorocznym Konkursie Chopinowskim. Z 87 jego uczestników aż 64 wybrało Steinwaye, a Fazioli – dziewięcioro. Włoska firma i tak może mówić o postępie, w 2015 roku na jej fortepianie grał – bez większego powodzenia zresztą – tylko jeden pianista.

W świecie fortepianów nie istnieje coś takiego jak moda, w różnych dziedzinach nakazująca nam dzisiaj kupować kolejne nowe produkty

Tajemnice drewna świerkowego

Dodajmy do tego jeszcze fakt, że w świecie nowoczesnej technologii stworzenie fortepianu wciąż jest czymś pośrednim między produkcją fabryczną a kreacją dzieła sztuki. Wprawdzie firma Steinway & Sons szczyci się, że rocznie powstaje u niej około dwóch i pół tysiąca instrumentów – od domowych pianin po wielkie fortepiany koncertowe – stworzenie każdego z nich wymaga jednak długiego czasu. Samo sezonowanie drewna musi trwać co najmniej kilka miesięcy.

O tym, że zbudowanie takiego instrumentu jest sztuką tajemną, wie najlepiej Amerykanin Paul McNulty, najwybitniejszy na świecie rekonstruktor starych fortepianów, który dla Narodowego Instytutu Fryderyka Chopina stworzył pierwszą na świecie kopię fortepianu warszawskiej firmy Fryderyka Buchholtza, która w pierwszych dekadach XIX wieku cieszyła się wielką renomą na ziemiach polskich i w Rosji. McNulty pochodzi z Teksasu, ale w pewnym momencie zamieszkał w Czechach, w niewielkiej miejscowości około 40 kilometrów na południowy wschód od Pragi. Świerki z czeskich lasów najchętniej wykorzystywali bowiem w przeszłości budowniczowie fortepianów. Do dzisiaj zresztą nie ma lepszego materiału na stworzenie dna rezonansowego, drewno świerkowe najlepiej przenosi drgania na cały instrument.

Coraz większa popularność Yamahy bierze się z kolei także m.in. z tego, że Japończycy opracowali własną technologię postarzania drewna, z którego powstaje obudowa, co zapewnia cieplejszą barwę. Z kolei młoteczki uderzające w struny w dawnych fortepianach były powlekane owczą skórą, ale w ciągu dwustu lat odmiany owiec, poddane selekcji hodowlanej, stały się inne. Dopiero użycie skóry dzikich zwierząt górskich, wyprawionej odczynnikami roślinnymi, które w przeciwieństwie do współczesnych technik garbarskich nie usuwają kolagenu ze skór i zapewniają im w ten sposób sprężystość, pozwoliło osiągnąć efekt jak w autentycznych starych instrumentach. We współczesnych używa się oczywiście innych materiałów, ale wszelkie eksperymenty w tej dziedzinie muszą być wprowadzane bardzo ostrożnie.

Tradycja ma zatem ogromne znaczenie i dlatego liderem wciąż pozostaje amerykańska firma Steinway & Sons, którą w 1853 roku założył Henry Engelhard Steinway. Naprawdę nazywał się Steinweg i był emigrantem z Niemiec. Stosunkowo szybko powstała europejska filia jego przedsiębiorstwa i do dziś produkty tej marki są budowane zarówno w Nowym Jorku, jak i w Hamburgu, a Steinway szczyci się prawie 130 opatentowanymi rozwiązaniami technicznymi wpływającymi na jakość fortepianu.

Na tle takiej tradycji Fazioli ze swoją 40-letnią działalnością prezentuje się więc skromnie. Wywodzi się z rodzinnej wytwórni mebli, syn jej właściciela, Paolo Fazioli, pianista z dyplomem konserwatorium i inżynier zarazem, postanowił spróbować szczęścia w innej dziedzinie. Zaczynał mądrze, od zdobywania doświadczenia w fabryce Steinwaya. Okazał się chyba pojętnym uczniem, bo fortepiany produkowane przez jego firmę także mają ciepły, zrównoważony dźwięk, w przeciwieństwie na przykład do Yamahy, której instrumenty rażą często zbyt ostrym brzmieniem. Trzeba jednak przyznać, że w ostatniej dekadzie Japończycy bardzo pracowali nad jakością dźwięku.

Kontrakt dla Paderewskiego

Firma Steinway & Sons szybko opanowała Stany nie tylko dlatego, że oferowała produkt dobrej jakości, a w drugiej połowie XIX wieku rynek muzyczny dopiero się w tym kraju tworzył. W promocję swoich fortepianów postanowiła też zaangażować artystów. Jednym z pierwszych był Ignacy Jan Paderewski, z którym William Steinway podpisał w 1891 roku umowę zobowiązującą polskiego pianistę do grania wyłącznie na instrumencie tej firmy podczas amerykańskiego tournée. Trwało ono 130 dni, pianista dał w sumie 107 występów, o 27 więcej, niż przewidywał kontrakt. Był to wielki sukces artystyczny i finansowy, a Paderewski podróżował po Stanach i Kanadzie we własnym wagonie, w którym jechał też oddany mu do użytku fortepian. Amerykanie byli Polakiem zachwyceni, okazał się „kulturalnym erudytą i mówi z łatwością po angielsku", jak donosiła jedna z gazet.

Nic zatem dziwnego, że pod koniec 1892 roku wrócił do Ameryki na drugą trasę, zakończoną dochodem sięgającym 180 tys. dolarów. William Steinway zakupił więc dla Paderewskiego za prawie 27 tys. dolarów akcje Gold Railway Interest Copuons i odtąd co pół roku przekazywał mu 1500 dolarów tytułem odsetek. Pianista pozostał za to lojalny wobec firmy, choć nie zawsze wszystkim się to podobało. Gdy Steinway wycofał się z udziału w wielkiej wystawie w Chicago w 1893 roku, inni biorący w niej udział producenci instrumentów zaprotestowali, ponieważ zaproszony przez organizatorów Paderewski postanowił zagrać na swoim fortepianie. Postulowano, by Steinwaya usunąć z estrady siłą, pianista był jednak nieugięty. Po koncercie publiczność zgotowała mu owację i od tego czasu uznano, że artysta ma prawo grać na tym instrumencie, który sam wybierze.

Ta zasada zaczęła obowiązywać oczywiście w stosunku do najwybitniejszych wirtuozów, takich jak na przykład Vladimir Horowitz. Podróżował z własnym fortepianem, a koszty transportu wliczano do kosztów ogólnych tournée. W połowie XX wieku tak wielka łaskawość dla artysty zaczęła mieć swoje ograniczenia, czego doświadczył w pewnym momencie legendarny Glenn Gould.

Czytaj więcej

Konkurs Chopinowski wygrał włoski producent fortepianów. Pokonał potęgi

Kanadyjczyk grał wyłącznie na fortepianie Steinwaya o numerze CD 318, który wybrał po wielu próbach i poszukiwaniach, nie zgadzając się na zastąpienie go jakimkolwiek innym. W czasie jednej z podróży instrument musiał zostać upuszczony, i to z dość znacznej wysokości, bo okazało się, że pęknięciu uległa nie tylko płyta rezonansowa, ale nawet ważąca prawie 150 kilogramów metalowa rama. Instrument nie nadawał się do użytku, naprawa w firmie trwała ponad rok i nie przyniosła spodziewanych rezultatów. Fortepian nie tylko nie odzyskał dawnego brzmienia, ale też w wyższych dźwiękach pojawiło się nieładne brzęczenie. Perfekcyjny w najdrobniejszych szczegółach i hipochondryczny Glenn Gould był załamany. Firma zaś nie kwapiła się zbytnio z zaproponowaniem innego instrumentu o podobnych cechach. Numer CD 318 był ciągle poprawiany i w końcu to pianista się poddał.

Nie wszyscy artyści byli jednak – i są – aż tak wymagający. Znakomity Artur Rubinstein mawiał: „Każdy fortepian jest inną przygodą". Światosław Richter nigdy nie wypróbowywał fortepianu przed wejściem na estradę, miał zaufanie do stroiciela. I wyznawał z kolei zasadę: „Trzeba po prosu wierzyć, niczym apostoł wierzący, że Chrystus potrafi chodzić po wodzie, bo jeśli się nie wierzy, on utonie".

Do tych nielicznych, którzy ufają jedynie własnemu fortepianowi, należy Krystian Zimerman. Gdy w 1999 roku przyjechał do Polski na dłuższą trasę chopinowską, nieraz pomagał tragarzom wnosić skrzynię z instrumentem, by nie został on uszkodzony. A gdy jeszcze jeździł do USA (potem całkowicie zrezygnował z występów tam), to po kolejnej turze recitali krytyk „New York Timesa" napisał: „Nie spodziewam się, by to jego tournée po Ameryce przyniosło mu znaczny sukces finansowy. Jak zwykle zabrał na tę trasę swój fortepian, przez cały czas będzie mu również towarzyszył mechanik, za jedno i drugie artysta musi zapłacić z własnej kieszeni. A wszystko to dla trzech koncertów: w Chicago, Toronto i w Carnegie Hall".

Krystian Zimerman jest perfekcjonistą i jako jeden z niewielu wybitnych pianistów zgłębił zasady konstrukcyjne i sposoby budowania fortepianu. Gdy w połowie poprzedniej dekady miał nagrywać sonaty Schuberta, opracował specjalną klawiaturę, by odtworzyć sposób uderzania młotków w struny jak w instrumentach XIX-wiecznych, potem zamontował ją we współczesnym Steinwayu, którego dano mu do dyspozycji w studiu nagrań. A w połowie lat 80., gdy jeszcze nie mógł dyktować warunków, pojechał do Cleveland, by zagrać swój pierwszy koncert z tamtejszą orkiestrą, uznawaną za jeden z najlepszych zespołów symfonicznych na świecie. Na miejscu zorientował się, że ma do dyspozycji fortepian Steinwaya, co prawda całkiem nowy, ale już zniszczony przez stroiciela.

– Podjąłem się czegoś, czego właściwie nigdy jeszcze nie robiłem sam, a mianowicie impregnacji młotków fortepianu, później zaś ich intonacji – opowiadał potem. – Zdobyłem wszystkie potrzebne odczynniki chemiczne i rozpocząłem pracę. Przebywałem w sali koncertowej właściwie bez przerwy. Ćwiczyłem, pracowałem, znowu ćwiczyłem, nasączałem młotki, grałem z orkiestrą na próbach, grałem sam i znów nakłuwałem wszystkie młotki mechanizmu. W ostatnim dniu pracy fortepian brzmiał znakomicie.

Duże, drogie, ekskluzywne

Nie należy zatem spodziewać się, że Bruce Xiaoyu Liu także zacznie w najbliższej przyszłości podróżować po świecie z własnym fortepianem Fazioli, ani że włoscy producenci podpiszą z nim kontrakt na wyłączność. Pewne ustalenia byłyby bowiem niemożliwe do zrealizowania. Nikt nie zgodziłby się na opłacenie kosztów takich podroży, a w porównaniu ze Steinwayami czy Yamahami instrumentów tej firmy w salach koncertowych świata wciąż jest niewiele.

800 tys.

Tyle musielibyśmy w przybliżeniu zapłacić za najdroższy model Steinwaya

Za porównywalny z nim model włoski trzeba zapłacić przynajmniej o 100 tys. zł więcej

Wynika to nie tylko ze stosunkowo krótkiego okresu działalności włoskiej firmy. Fazioli specjalizuje się przede wszystkim w produkcji największych fortepianów koncertowych. Standardowa długość instrumentu tego rodzaju waha się od około 250 do nieco ponad 300 centymetrów, najdłuższe nadają się zatem do wielkich estrad i sal, zwłaszcza że dźwięk mają donośny. Fazioli generalnie nie jest przydatny w warunkach kameralnych, może z wyjątkiem najmniejszego modelu, tzw. półkoncertowego, F 212.

Zarówno Steinway, jak i Yamaha oferują ponadto całą gamę produktów, a więc i małe fortepiany stosowane w szkolnictwie muzycznym czy w domach kultury, jak również domowe pianina. To na nich ćwiczy uczeń, przyzwyczajając się przy tym od najmłodszych lat zarówno do brzmienia, jak i, co ważniejsze, do tego, jak na uderzenia palca reagują klawisze. Fazioli ma zaś do zaoferowania co najwyżej tzw. fortepian gabinetowy.

Istotna jest również cena. Fortepiany włoskie kosztują więcej niż u konkurencji, za najdroższy model Steinwaya musielibyśmy w przybliżeniu zapłacić nieco ponad 800 tys. zł, za porównywalny z nim model włoski przynajmniej o 100 tys. zł więcej. Również na półkoncertowy F 212 trzeba wydać ponad pół miliona złotych. Zważywszy na fakt, że instytucje muzyczne w wielu krajach starannie liczą koszty, a fortepiany, jeśli są pieczołowicie utrzymane, służą latami, w przewidywalnej przyszłości nie nastąpi inwazja marki Fazioli.

Włosi mają chyba zresztą inną strategię działania niż zdecydowanie bardziej ekspansywni Japończycy. Kilkanaście lat temu Yamaha przejęła na przykład austriacką firmę Bösendorfer, szczycącą się dłuższą historią niż Steinway & Sons. Dziś wszakże jest to ekskluzywna marka niszowa. Na ekskluzywność swoich wyrobów stawia także Fazioli. Może natomiast z pewnością odczuwać satysfakcję, że nie tylko Bruce Xiaoyu Liu wybrał na Konkursie Chopinowskim taki właśnie fortepian, ale również dwoje zdobywców innych nagród – Hiszpan Martin Garcia Garcia i Włoszka Leonora Armellini.

A organizatorzy i TVP zapewnili firmie świetny product placement, decydując, że na koncercie laureatów – nie tak jak na konkursie – wszyscy pianiści będą grali tylko na jednym fortepianie. W ten sposób logo Fazioli przez kilka godzin niemal nie schodziło z ekranów telewizorów i komputerów.

Kanadyjczyk Bruce Xiaoyu Liu wybrał ten właśnie fortepian właściwie przypadkowo. Każdy uczestnik miał kwadrans, by przetestować pięć różnych instrumentów. Trzeba było zatem działać szybko. – Nazwa była mniej istotna, po prostu ujął mnie jego delikatny dźwięk – opowiadał mi 24-letni pianista po zwycięstwie. Natomiast dobór fortepianów na tak prestiżowe wydarzenie jak Konkurs Chopinowski w Warszawie to długi proces połączony ze swoistym rytuałem, w co zaangażowanych jest wielu specjalistów.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi