Ot, może to być lato 1986 roku, moje ostatnie kolonie, właśnie skończyłem podstawówkę. Wychodzimy z lasu na wycieczkę do Człuchowa, tam rzucamy się na lodziarnię i księgarnię, w której książek nie ma zbyt wiele, ale za to są płyty. Koledzy kupują TSA, Lombard, Republikę i co tam jeszcze. Ja, oniemiały ze szczęścia, trzymam w ręku tę najważniejszą z płyt. Do niej jeszcze wrócimy.
Ale może też być wiosna 1985 roku. Marian Miłowski, nauczyciel muzyki w podstawówce w Świeciu, podjeżdżający pod szkołę operetkową syrenką 104, próbuje okiełznać rozwrzeszczaną klasę VII a i puszcza jej płytę. Ja kamienieję. Jeszcze nie wiem, że od tej chwili nic już w moim życiu nie będzie takie samo jak przedtem.
Możemy też zacząć od 1 października 1980 roku, kiedy jurorka rozpoczynającego się X Konkursu Chopinowskiego Martha Argerich wykonuje z warszawską orkiestrą I koncert fortepianowy b-moll op. 23 Czajkowskiego. To jest ten konkurs, który Argerich rzuca po tym, jak do finałów nie awansuje jej faworyt Ivo Pogorelić.
Czytaj więcej
Te pytania pojawiają się co kilka lat: czy Konkurs Chopinowski daje przepustkę do światowej kariery i czy muzyka wielkiego kompozytora to narodowa świętość, której nie pozwolimy innym zmieniać?
I teraz trzy obrazki łączymy, bo koncert pani Marthy wydano na płycie. Trafiła ona w ręce Mariana Miłowskiego, który zaprezentował ją rozwrzeszczanym bachorom z VII a. I wreszcie tę płytę zobaczyłem w Człuchowie. Kupiłem. Wtedy oniemiały dziewczęta. Sami państwo rozumieją – oto gromada nastolatków, którzy, by zaimponować dzierlatkom, kupują sobie bliźniaczo podobne płyty i łażą z nimi – tymi płytami, nie dzierlatkami – pod pachą. I na tym tle jeden rozgorączkowany świr z muzyką, jak wtedy mówiono, poważną. Tego wieczora całowały mnie trzy z nich. Agnieszka, w której kochali się wszyscy, Lila, która wcześniej nie chciała na mnie spojrzeć, a w bonusie jeszcze Kasia, w której akurat się nie podkochiwałem.