Robert Mazurek: Marian, Martha i trzy pocałunki

Ta historia ma kilka początków.

Aktualizacja: 04.10.2021 18:07 Publikacja: 01.10.2021 16:00

Koreański pianista Cho Seong-jin podczas koncertu inauguracyjnego 76 Międzynarodowy Festiwal Chopino

Koreański pianista Cho Seong-jin podczas koncertu inauguracyjnego 76 Międzynarodowy Festiwal Chopinowski w Dusznikach-Zdroju

Foto: Maciej Kulczyński, PAP

Ot, może to być lato 1986 roku, moje ostatnie kolonie, właśnie skończyłem podstawówkę. Wychodzimy z lasu na wycieczkę do Człuchowa, tam rzucamy się na lodziarnię i księgarnię, w której książek nie ma zbyt wiele, ale za to są płyty. Koledzy kupują TSA, Lombard, Republikę i co tam jeszcze. Ja, oniemiały ze szczęścia, trzymam w ręku tę najważniejszą z płyt. Do niej jeszcze wrócimy.

Ale może też być wiosna 1985 roku. Marian Miłowski, nauczyciel muzyki w podstawówce w Świeciu, podjeżdżający pod szkołę operetkową syrenką 104, próbuje okiełznać rozwrzeszczaną klasę VII a i puszcza jej płytę. Ja kamienieję. Jeszcze nie wiem, że od tej chwili nic już w moim życiu nie będzie takie samo jak przedtem.

Możemy też zacząć od 1 października 1980 roku, kiedy jurorka rozpoczynającego się X Konkursu Chopinowskiego Martha Argerich wykonuje z warszawską orkiestrą I koncert fortepianowy b-moll op. 23 Czajkowskiego. To jest ten konkurs, który Argerich rzuca po tym, jak do finałów nie awansuje jej faworyt Ivo Pogorelić.

Czytaj więcej

Konkurs Chopinowski. Rewolucje niemile widziane

I teraz trzy obrazki łączymy, bo koncert pani Marthy wydano na płycie. Trafiła ona w ręce Mariana Miłowskiego, który zaprezentował ją rozwrzeszczanym bachorom z VII a. I wreszcie tę płytę zobaczyłem w Człuchowie. Kupiłem. Wtedy oniemiały dziewczęta. Sami państwo rozumieją – oto gromada nastolatków, którzy, by zaimponować dzierlatkom, kupują sobie bliźniaczo podobne płyty i łażą z nimi – tymi płytami, nie dzierlatkami – pod pachą. I na tym tle jeden rozgorączkowany świr z muzyką, jak wtedy mówiono, poważną. Tego wieczora całowały mnie trzy z nich. Agnieszka, w której kochali się wszyscy, Lila, która wcześniej nie chciała na mnie spojrzeć, a w bonusie jeszcze Kasia, w której akurat się nie podkochiwałem.

Piszę te słowa w hołdzie dla prowincjonalnego nauczyciela muzyki, który zaraził prowincjonalnego chłopaczka nieuleczalną, piękną pasją

Straciłem je z pola widzenia dawno, choć wspomnienia, jak widać, pielęgnuję do wieku starczego, lecz zarówno pani Martha, jak i pan Marian ze mną zostali. Na punkcie Marthy Argerich mam kompletną, nieuleczalną szajbę, jestem jej psychofanem od 36 lat. Bezkrytyczność to moje drugie imię, bo każde jej wykonanie uważam za genialne, najlepsze na świecie i niepodlegające dyskusji. Marzę o tym, by jej paść do stóp. Po wakacjach 1986 roku trafiłem do liceum, gdzie moim wychowawcą okazał się być... prof. Miłowski. Orał na ugorze, zabierał nas do opery i operetki, na lekcjach słuchaliśmy płyt, mnie wyciągnął na olimpiadę artystyczną do Warszawy. Tak, to dzięki niemu do dziś nałogowo słucham muzyki, o której mogę gadać godzinami, dłużej nawet niż o winie.

Piszę te słowa w hołdzie dla prowincjonalnego nauczyciela muzyki, który zaraził prowincjonalnego chłopaczka nieuleczalną, piękną pasją. Nie miał nic, prócz kilku płyt, poczucia humoru i dystansu do siebie. Wielbię go do tego stopnia, że dziś, w sobotę, nie pójdę na koncert inaugurujący Konkurs Chopinowski, choć cudem zdobyłem bilety. Dziś będę na moim spotkaniu maturalnym, bo muszę się pokłonić profesorowi, OK, także wycałować dziewczyny i wyściskać chłopaków. Ale już od niedzieli konkurs to moje święto. Tak, przyznaję, na starość, czyli jakąś dekadę temu, pokochałem Chopina, lecz przecież nie dlatego mam zamiar świętować. Nawet nie dlatego, że tuż obok, kilka rzędów dalej, słuchać tego miała Ona, jurorka Martha Argerich. Będę świętował, mimo jej nieobecności, z jakichś nierozpoznanych przez psychiatrię przyczyn, bo tyle na ten konkurs czekałem, bo ekscytuję się nim jak trzynastolatki K-popem.

Jednym z szoków dorosłości, a wpadłem na to późno, było odkrycie, że nie wszyscy tak mają. Że są oczytani nawet kulturalni ludzie, którzy na nieśmiertelne pytanie „Czego słuchają?" odpowiadają, że radia. Muzyka ich nie interesuje, jest watą do uszu podczas jazdy samochodem, szmerem podczas porannego wstawania. Jak to?! Przecież wszyscy zbieraliśmy plakaty, ekscytowaliśmy się nowymi płytami, a pytanie „Czego słuchasz?" było kluczowe w ocenie nowo poznanych znajomych. Cóż, widocznie nie wyrosłem. I za to jestem dozgonnie wdzięczny panu Marianowi, pani Marcie, panu Czajkowskiemu. I wreszcie panu Chopinu, bo przecież, klękajcie narody, w Warszawie znów wybuchł konkurs na Chopin!

Ot, może to być lato 1986 roku, moje ostatnie kolonie, właśnie skończyłem podstawówkę. Wychodzimy z lasu na wycieczkę do Człuchowa, tam rzucamy się na lodziarnię i księgarnię, w której książek nie ma zbyt wiele, ale za to są płyty. Koledzy kupują TSA, Lombard, Republikę i co tam jeszcze. Ja, oniemiały ze szczęścia, trzymam w ręku tę najważniejszą z płyt. Do niej jeszcze wrócimy.

Pozostało 90% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi