Wakacje to zawsze był PÓŁWYSEP. Począwszy od tych najdawniejszych, czarno-białych migawek pamięci. Fotografie wtedy miały obowiązkowo białe ramki i frymuśnie wykwintne oząbkowanie na brzegach. Najstarsze wspomnienia więc też mam oząbkowane. Oczywiście było to oząbkowanie mleczne.
Najwcześniej była JASTARNIA. Z mamą. Pokoik w chatce rybackiej, od zatoki. Zresztą ta chałupka jeszcze stoi. Może „stoi" to za mocno powiedziane. Waha się. Czy się rozpaść jutro rano czy jeszcze dziś wieczorem.
Potem już CHAŁUPY i pierwsze samodzielne wakacje szesnastolatka. Rezydowaliśmy z kolegą Romanem w Trendel House. Obiekt ten zasługuje na osobny opis. Jeśli pochodził sprzed wojny, to był to niegdyś kurnik („Huhnerstall"). Choć dużo bardziej prawdopodobne, że pan Trendel, korzystając z wojennych zniszczeń, pozbierał w okolicy trochę luźnych cegieł i ułożył w kilka, na szczęście stykających się ze sobą, ścianek. Znalazł nawet gdzieś drzwi i wkomponował je prawie pionowo, zupełnie jak w prawdziwych domach. Całość nie była zbyt wysoka, gdzieś tak około metr sześćdziesiąt, ale panu Trendlowi wystarczało, bo był niższy. Szczególną atrakcją rezydencji było to, że stała jakieś cztery metry od torów kolejowych. Dokładnie tam, gdzie kończyły się kamienie z nasypu.
Standard i położenie sprawiały, że pan Trendel nie wynajmował drogo. Ale i to wystarczało mu na wyżywienie i rozrywki, zresztą w obu tych wypadkach był to alkohol. Więcej, stać go było nawet na utrzymanie psa. Słowa „utrzymanie" nie należy rozumieć, że trzymał zwierzę na łańcuchu. Nie, pies miał pełną wolność i potrafił z niej korzystać. Latał, gdzie chciał, czyli po szosie. Zatem skończyć się to mogło tylko w jeden sposób i tak też się stało. Pewnego dnia pan Trendel przyniósł rozjechane zwłoki psa i rzucił je w krzaki przy rezydencji. Potem udał się opić stratę przyjaciela, tak jak do tej pory zapijał troski związane z jego posiadaniem. Jednakowoż po trzech dniach pies zmartwychwstał i przy użyciu dwóch jeszcze czynnych łap pobiegł na szosę zorganizować sobie coś do żarcia. Nie ma więc cienia przesady w tym, że klimat na Półwyspie jest zdrowy.
Wraz z Romanem i resztą kolegów uprawialiśmy styl życia zbliżony do surowych reguł pana Trendla, jednak w przeciwieństwie do niego kąpaliśmy się czasami w morzu, co powodowało, że człowiek trzeźwiał w zupełnie nieoczekiwanych porach dnia.