Jarosław Kaczyński obruszył się kiedyś na tych, którzy oskarżają PiS, że jest partią socjalistyczną. „My nie jesteśmy socjalistami, my mamy po prostu dużo empatii" – oznajmił. Mniej niedomówień pozostawił w Siemianowicach Śląskich Mateusz Morawiecki. Występując tam w lipcu na rodzinnym pikniku PiS, powiedział: „PiS ma swoje źródła także w tej lewicowej, PPS-owskiej myśli. Jest również spadkobiercą myśli socjalistycznej i robotniczej". Najwyraźniej obaj panowie nie uzgodnili wersji.
Lewica w patriotycznym sosie
Truizmem jest stwierdzenie, że tradycyjny podział na lewicę i prawicę nie da się łatwo przełożyć na to, co widzimy w Polsce. Mimo to Prawo i Sprawiedliwość jest wciąż nazywane po prostu prawicą (zresztą to określenie jest przecież w nazwie nieformalnej koalicji), choć, jako żywo, więcej ma w sobie elementów lewicowych. To nie tylko kwestia poglądów gospodarczych, o których tak szczerze mówił Mateusz Morawiecki językiem jak żywcem wyjętym z „Trybuny Ludu" z lat 70. To również kwestia podejścia do państwa, do jego relacji z obywatelem, do osobistej wolności i odpowiedzialności. Liderzy PiS odmieniają słowo „wolność" na wszelkie sposoby, ale na ogół nie chodzi im o wolność w sensie indywidualnej swobody podejmowania decyzji. Mówią albo o wolności w sensie państwowej suwerenności, albo o szeroko pojmowanej wolności praktykowania swoich przekonań politycznych. Jednak już tam, gdzie w grę wchodzi swoboda decydowania o codziennych sprawach, PiS staje się twardo lewicowy. Lewica bowiem uwielbia urządzać innym świat i jest przekonana, że mędrcy stojący na czele państwa mają prawo nakazywać głupiutkim obywatelom, jak powinni się zachować. Tę chęć do hiperregulacji i wtrącania się w każdą sprawę, podlaną oczywiście należycie patriotycznym sosem, widać w PiS od początku jego rządów. Ustawa o ziemi, zakaz handlu w niedzielę, szereg ustaw systematycznie powiększających kompetencje służb i zmniejszających zakres prywatności obywatela – wszystko to bierze się z tego właśnie źródła.
I chociaż politycy PiS na każdym kroku podkreślają, jak ważna jest dla nich wolność słowa, to nie pofatygowano się, żeby zrobić porządek z przepisami od lat ją krępującymi, takimi jak niesławny artykuł 212 kodeksu karnego. No, ale w końcu sięgnął po niego sam Jarosław Kaczyński przeciwko dziennikarzom „Gazety Wyborczej" (z jakim skutkiem – nie wiadomo). Wyciszony ostatnio Dominik Tarczyński, były poseł i europoseł w zawieszeniu (póki Wielka Brytania nie wyjdzie z UE, nie obejmie mandatu), szczęśliwie nie zrealizował swoich planów ustawy „antyfejkowej", która musiałaby się natychmiast stać instrumentem krępowania wolności mediów. Nie był jednak w swojej partii w związku z tymi planami przywoływany do porządku.
Jeżeli zatem PiS jest w jakiejś sferze prawicowy, to jedynie w swojej obyczajowej zachowawczości, ale nawet tutaj jest to właśnie zachowawczość, a nie autentyczny konserwatyzm, skoro przez cztery lata nie udało się zakazać eugenicznej aborcji, a partia rządząca, zawsze gdy ten temat wypływał, wiła się jak piskorz.
Przede wszystkim jednak PiS jest partią z gruntu lewicową, gdy idzie o kwestie gospodarcze i społeczne. Z perspektywy czterech lat można już całkiem dobrze ocenić całość projektu konsekwentnie realizowanego od 2015 roku. Ten projekt ma dwa wątki.