Wiek XX przyniósł zachłyśnięcie się propagandy nowym narzędziem przekazu. Kino było wynalazkiem, który przyciągał miliony. Wystarczyło tylko nieco zaangażowania, aby treści propagandowych broszur i plakatów ożyły. Ruchome obrazy robiły na widzach ogromne wrażenie, pozwalając dotrzeć z przekazem do dużej grupy osób w stosunkowo krótkim czasie. Film jako narzędzie propagandy wykorzystywali więc wszyscy – od Francuzów, Brytyjczyków czy Amerykanów po Niemców i Sowietów. Było to narzędzie o wiele bardziej efektywne (i efektowne!) niż wiece, zebrania, prelekcje czy – czasami z trudem przyswajane – materiały drukowane. Filmy wywoływały emocje, uczyły i bawiły. Jednocześnie jednak mobilizowały i jednoczyły, straszyły i przestrzegały. Zaszczepiały „postępowe" idee, wskazywały i piętnowały wrogów. Personifikowały dobro i zło. W ten sposób świat, zwłaszcza ten nieznany widzom, otrzymywał kształt nadany mu przez propagandę.
Najważniejsza ze sztuk
Z całej sztuki najważniejsze dla nas jest kino" – to jedno z najbardziej znanych stwierdzeń przypisywanych Włodzimierzowi Leninowi. Nie jest jasne, czy rzeczywiście wypowiedział te słowa. Znamy je jedynie z relacji filozofa Anatolija Łunaczarskiego, opisującego swą rozmowę z wodzem rewolucji. We współczesnej Rosji popularna jest także parafraza tego zdania brzmiąca: „Dopóki nasz naród jest niepiśmienny, z całej sztuki dla nas najważniejsze są kino i cyrk".
Rzeczywiście sowieckie władze dość szybko zrozumiały, jak wspaniałym narzędziem kształtowania nowego społeczeństwa będzie kino. Zwłaszcza że w sowieckim państwie kinematografia nie była biznesem. Tworzona przez państwo nie musiała liczyć się z kosztami i dbać o wpływy z biletów. Filmy trafiały więc nie tylko do przyciągających tysiące widzów sal kinowych Moskwy czy Leningradu, ale wraz z przenośnymi projektorami docierały do dalekich zakątków olbrzymiego państwa sowieckiego. Wraz z tymi projektorami docierał też propagandowy przekaz, kształtując obraz pożądany przez sowieckie totalitarne państwo. W taki sposób w latach 20. i 30. ukształtowano też obraz Polski i Polaków.
W międzywojennym dwudziestoleciu w Związku Sowieckim wyprodukowano nie mniej niż 25 fabularnych filmów odnoszących się do Polaków. To oczywiście bardzo subiektywne podsumowanie. Zdarzały się bowiem filmy, w których wątek polski był ważny, ale uzupełniający główną narrację (jak np. filmy dotyczące „zjednoczenia" narodów rosyjskiego i ukraińskiego w XVII w.). Często w filmach szpiegowskich nie wspomina się, jakiej narodowości są dywersanci przenikający na teren radzieckiej ojczyzny. Jednak widz domyśla się, z którego sąsiedniego kraju przedostaje się wróg. W innych przypadkach nie ma wątpliwości – na ekranie widzimy krwiożerczego Piłsudskiego, wyniosłego Hallera, „przywódcę kułaków" Witosa. Oprócz tych znanych postaci przez ekrany przewija się masa „panów", „szlachty", „kułaków i faszystów", czyli po prostu „Białopolaków" (a z czasem wprost Polaków). Większość z nich ma nazwiska kończące się na -ski i najczęściej sumiaste wąsy. Obowiązkowo towarzyszą im katoliccy duchowni, żołnierze, policjanci. Tak często wyglądał modelowy przykład polskiego przeciwnika sowieckiego państwa.
Widać dość ciekawą korelację sowieckiej filmowej twórczości propagandowej z wydarzeniami historycznymi. Nasilenie antypolskich przekazów ma miejsce w roku 1920 – co jest oczywiste. Warto jednak zwrócić uwagę na wzrost tego typu produkcji od 1926 r. Zapewne jest to wynik nie tylko rozwoju sowieckiej kinematografii, ale też odpowiedź na zmiany polityczne w II Rzeczypospolitej i powrót Piłsudskiego do władzy. Zresztą – co też ciekawe – liczba antypolskich filmów spada od 1932 r. Wówczas przecież podpisano polsko-sowiecki układ o nieagresji. Jeszcze gdy trwały negocjacje nad treścią dokumentu, sowieckie MSZ nakazało „ze względu na okoliczności dotyczące polityki zagranicznej" wycofać z dystrybucji film „Płomień gór" (1929). To wybitnie antypolski obraz opowiadający o ucisku robotników na Kresach przez władze Rzeczypospolitej.