Twórcą terminu „demokracja walcząca” był Karl Loewenstein, który będąc uchodźcą z nazistowskich Niemiec, w 1937 roku pisał, że „demokracja nie może stać się koniem trojańskim, dzięki któremu wróg wkracza do miasta”.
Demokracja walcząca. „Ogień należy wypalić ogniem”
Czyli nie ma demokracji dla wrogów demokracji. Wrogowie demokracji wykorzystają bowiem wolności gwarantowane w demokracji, aby porządek demokratyczny „wyłączyć” od wewnątrz, jednocześnie domagając się ochrony swoich praw (w tym prawa do zniszczenia demokracji). Oczywiście prawa te należy im odebrać. Państwo demokratyczne powinno być przygotowane do użycia uprawnień nadzwyczajnych i „czasowego” zawieszenia praw człowieka, jeśli rządy prawa są sabotowane. „Ogień należy wypalić ogniem”.
Czytaj więcej
- Co do ustroju, który w Polsce panuje, proszę być spokojnym, nic się nie zmieniło w ciągu 24 godzin, ani nawet w dłuższej perspektywie - mówił na konferencji prasowej marszałek Sejmu, Szymon Hołownia.
Po II wojnie światowej Loewenstein wziął się więc z zapałem do „identyfikowania” sędziów, profesorów prawa i innych prawników, którym należy zakazać wnoszenia wkładu do niemieckiej jurysprudencji. Doprowadził nawet do aresztowania Carla Schmitta bez postawienia mu formalnych zarzutów. „Nie wniesiono przeciwko mnie niczego poza tym, co napisałem” – twierdził Schmitt przesłuchiwany przez trybunał norymberski. A pisał mniej więcej to samo co Loewenstein – że powinien istnieć „strażnik konstytucji”, który w obliczu jej zagrożenia ma prawo wznieść się ponad literę konstytucji, aby bronić jej ducha. Niestety dla Schmitta na niego powoływali się naziści, a na Loewensteina komuniści.
Wygrana PiS w wyborach? Tamten błąd zostanie naprawiony
I teraz obiecany na początku kontekst. Przypomniano doktrynę walczącej demokracji po awanturze na Marszu Niepodległości 11 listopada 2013 roku. Z dramatycznym pytaniem: „Jak chronić państwo i jego podstawy przed tymi, którzy w państwie widzą swojego wroga” – w domyśle organizatorów (a może i uczestników) marszu.