Już rok temu Andrzej Duda mówił, że po 20 latach od wprowadzenia konstytucji z 1997 r. chciałby, aby naród zadecydował, „jakiej chce roli prezydenta Rzeczpospolitej, jakiej chce roli Senatu, Sejmu". W kolejnych wystąpieniach argumentował m.in., że w referendum konstytucyjnym z 1997 r. na obecną ustawę zasadniczą „głosowało tak naprawdę 22 proc. uprawnionych" i punktował niską frekwencję (42 proc.). Jakby chciał dać do zrozumienia, że większość wyborców zagłosowała nogami, wyrażając poparcie dla innego projektu konstytucji – stworzonego z udziałem Solidarności, a niechcianego przez dominujące wówczas w polityce ugrupowania.
Patrząc na zaprezentowane w piątek przez Andrzeja Dudę propozycje 10 pytań referendalnych, trudno mieć wątpliwości, że to właśnie dokument sprzed 24 lat wyznacza wzór ustawy zasadniczej, do którego prezydent chciałby dążyć.
Tamten „społeczny" projekt stworzyła prawica, która – będąc poza parlamentem – czuła się wykluczona z debaty nad nową konstytucją. Ważną rolę w jego powstaniu odegrało środowisko Solidarności. Zebrano ponad milion podpisów i domagano się referendum.
Ostatecznie projekt „społeczny" pozostał w archiwum jako niespełniony postulat, a wiosną 1997 r. Polacy, pomimo sprzeciwu Solidarności, prawicy i Episkopatu opowiedzieli się za projektem konstytucji przygotowanym przez Zgromadzenie Narodowe.
Co przewidywała konstytucja Solidarności? W przeciwieństwie do dziś obowiązującej m.in. ochronę życia od poczęcia do naturalnej śmierci (art. 9.1), możliwość ograniczenia wolności artystycznej w imię dobra wspólnego (art. 46.1), obowiązkową służbę wojskową (art. 50.1). Co bardzo ważne, nie regulowała kadencyjności prezesów Sądu Najwyższego i NSA.