Na pytanie, dlaczego wesprzeć palestyńskie żądania niepodległościowe, można odpowiedzieć najkrócej: ponieważ takie oczekiwania sami Palestyńczycy formułują
Naiwnością byłoby sądzić, że dzisiejszy polski rząd, a właściwie szerzej, niemal cały establishment polityczny, mógłby uznać tę najprostszą z prostych argumentacji. Świadectwem tej kolejnej (po interwencjach zbrojnych w Iraku i Afganistanie) ponadpartyjnej zgody jest choćby podpisanie antypalestyńsko-proizraelskiego listu do szefowej dyplomacji UE Catherine Ashton przez16 polskich europarlametarzystek i europarlamentarzystów, w którym apelują o nieuznawanie „jednostronnej" deklaracji niepodległości Palestyny. Głosowanie na forum Zgromadzenia Ogólnego ONZ w tej kwestii odbędzie się we wrześniu. Cóż, owa naganna „jednostronność" może wybrzmieć większościowym poparciem kilkudziesięciu lub więcej podmiotów państwowych. Termin jednostronność mówi enigmatycznie o tym, że okupant, państwo Izrael, nie wystąpił z żądaniem niepodległości dla okupowanych przez siebie Palestyńczyków. W rzeczy samej – nie wystąpił. Podobnie jak Polacy nie słyszeli przez 123 lata rozbiorów, żeby zaborcy zabiegali o naszą niepodległość...
Polska narracja polityczna zbudowana na zaklęciach, tradycjach i chlubie walki o własną niepodległość jest dzisiaj głucha na niczym się nieróżniące od walki o naszą wolność państwową oczekiwania Palestyńczyków. Izrael niezwykle aktywnie zabiega, również pośród niektórych krajów Unii Europejskiej (Bułgaria, Rumunia, Polska), o wsparcie dla swojej polityki blokady postulatu palestyńskiego. I choć o Polskę zabiega skrajnie pogardliwie – dwie wizyty premiera Netanjahu zostały w ostatniej chwili odwołane (jedną zaplanowano w święto Bożego Ciała, raczej nieznanego szerzej w Izraelu; drugą z powodu niespodziewanych masowych protestów w sprawie sprawiedliwości społecznej w wielu miastach izraelskich) – to zapewne dlatego, że chodzi tylko o kurtuazyjne przybicie piątki przez premierów, gdyż polskie poparcie Izraela dla niepopierania Palestyńczyków jest niemal pewne. Warto zmierzyć się z pojawiającym się, także w liście polskich europarlamentarzystów, argumentem, że „jednostronna" proklamacja niepodległości Palestyny zaszkodzi, zablokuje albo uniemożliwi proces pokojowy i zagraża bezpieczeństwu Izraela.
Jeff Halper, izraelski antropolog i obrońca praw człowieka, założyciel i koordynator Izraelskiego Komitetu przeciw Wyburzeniom Domów (ICAHD), pisał niedawno, że „to nie kwestia bezpieczeństwa Izraela leży u podłoża konfliktu, ale jego odmowa do realizacji praw narodowych Palestyńczyków i zakończenia okupacji"; a także: „walka Palestyńczyków to nie jest lokalny konflikt pomiędzy Palestyńczykami i Izraelczykami, to konflikt globalny, taki jak ten przeciwko reżimowi apartheidu w Republice Południowej Afryki. Nie można o tym zapominać. Nawet jeśli istnieją większe i krwawsze konflikty na Bliskim Wschodzie, dopóki Palestyńczycy nie dadzą sygnału reszcie świata muzułmańskiego, że osiągnięte zostało polityczne porozumienie z Izraelem i nadszedł czas normalizacji stosunków, dopóty konflikt będzie trwał. Rozwiązanie nie może być narzucone z zewnątrz i to Palestyńczycy zdecydują o jego kształcie".
Izrael nie może być jednak pewny swego, choćby z powodu zmieniającego się dotychczasowego, niemal bezwyjątkowego poparcia USA dla jego polityki. Główną obawą polityków izraelskich nie jest oczywiście fakt uznania prawa Palestyńczyków i Palestynek do posiadania swojego państwa nawet w granicach z 1967 roku, o czym mocno zapewnił Barack Obama.