Adam Lipowski: NATO wspiera Ukrainę na tyle, by nie przegrała wojny, ale i nie wygrała z Rosją

Strategia państw NATO wobec wojny Rosji z Ukrainą polega na niedopuszczeniu zarówno do wygranej Moskwy, jak i (niestety) Kijowa. Każda z tych dwóch opcji stwarza bowiem w ocenie tych państw geopolityczne zagrożenie. W przypadku pierwszym – bezpieczeństwa europejskich państw NATO, w przypadku drugim – globalnej stabilności.

Publikacja: 17.05.2024 04:30

Instalacja artystyczna "Ukraińska dziewczyna pod parasolem NATO"

Instalacja artystyczna "Ukraińska dziewczyna pod parasolem NATO"

Foto: Sergei SUPINSKY / AFP

Redaktor Jerzy Haszczyński w swym felietonie z 24 kwietnia wyraził istotną i obecnie rzadką w debacie publicznej myśl: „bez skutecznej kontrofensywy, bez odbicia przez Ukraińców choćby części okupowanych terytoriów trudno marzyć o końcu imperialistycznego zagrożenia ze strony Moskwy”.

Ale problem jest szerszy, gdyż po przeszło dwóch latach wojny istnieje potrzeba podjęcia zasadniczej kwestii dotyczącej perspektywy jej zakończenia w percepcji państw, od których zależy to zakończenie.

Podobnie jak w każdej wojnie również w tej są trzy logicznie możliwe opcje jej zakończenia: zwycięstwo Ukrainy, zwycięstwo Rosji i „remis” w wyniku negocjacji (wariant koreański). Opcją trzecią nie będziemy się zajmować, odrzuca ją zresztą Ukraina. Z dotychczasowego przebiegu wojny widać, że kwestią budzącą największe kontrowersje jest stosunek państw NATO do opcji pierwszej. Chodzi o to, że od początku agresji Rosji występuje rozbieżność między oczekiwaną przez Ukrainę a faktyczną reakcją tych państw na tę agresję. Precyzując, państwa NATO do tej pory nie dostarczyły Ukrainie sprzętu i amunicji w skali i strukturze umożliwiającej jej odparcie agresji i odzyskanie integralności terytorialnej według stanu sprzed aneksji Krymu przez Rosję w 2014 r. A więc tego, o co od samego początku zabiega Wołodymyr Zełeński w mediach i w swych podróżach do USA i Europy Zachodniej. Albo mówiąc dosadniej: nie angażując się w pełni w pomoc wojskową, powyższe państwa faktycznie tolerują zbrodnie wojenne popełniane przez Rosję w Ukrainie, a dodatkowym dowodem na to są dziurawe, jak się okazuje, sankcje gospodarcze.

Czytaj więcej

Dwa lata wojny Rosji z Ukrainą: Pesymizm, lęk, zmęczenie wojną

Dwa lata wojny Rosji z Ukrainą. Zachód nie chce by reżim Putina upadł i w Rosji zapanował chaos

Jakie są przyczyny tego stanu rzeczy? Zazwyczaj podaje się trojakiego rodzaju przyczyny. Pierwsza, że na agresję Rosji państwa NATO nie były militarnie przygotowane. Wynikało to z ich przekonania, podzielanego zresztą przez Putina (patrz jego słynna wypowiedź, że Ukraina powita wojska rosyjskie kwiatami), o sile militarnej Rosji, słabości obronnej Ukrainy, a przez to o rychłym upadku rządu Zełeńskiego w przypadku napaści nań Rosji (mówiło się, że nastąpi to już po miesiącu). Druga, że ze względu na panujący w państwach NATO ustrój demokratyczny (prócz Turcji i Węgier) ich rządy muszą się liczyć z pacyfistycznymi nastrojami „zmęczonych i wyczerpanych wojną” wyborców (sondaże, kalendarz wyborczy), z niechętnymi Ukrainie partiami koalicyjnymi (o ile dany rząd jest koalicyjny, vide Niemcy), czy też z izolacjonistyczną partią opozycyjną (vide Partia Republikańska w USA). Wreszcie trzecia, że statut NATO przewiduje wsparcie ofensywne kraju jedynie będącego jego członkiem, a Ukraina nie spełnia tego warunku.

Stawiam tezę, iż zarówno błąd w ocenie przez państwa NATO stanu sił zbrojnych Rosji i Ukrainy sprzed 2022 r., jak i brak woli politycznej w tych państwach, a także ograniczenia statutowe NATO nie są przyczynami wyłącznymi.

Istnieje bowiem jeszcze inna przyczyna, być może nawet najważniejsza. Przyczyna ta ma charakter geopolityczny, gdyż jest związana z możliwymi do wyobrażenia konsekwencjami – właśnie geopolitycznymi – opcji pierwszej. Tymi konsekwencjami mogłyby być wówczas: upadek reżimu Putina i zastąpienie go dyktatorem jeszcze bardziej nieobliczalnym, a przez to niebezpiecznym lub pogrążająca Rosję w chaosie dezintegracja jej struktury państwowej. W obu przypadkach mogłoby to stwarzać groźbę przechwycenia przez nieodpowiedzialne siły rosyjskiego arsenału nuklearnego z trudnymi do przewidzenia jego negatywnymi skutkami, łącznie z ryzykiem wybuchu konfliktu na skalę światową.

Czy powyższe konsekwencje byłyby nieuniknione, to kwestia dyskusyjna, ale na pewno byłyby prawdopodobne.

Czyli że przewidywane konsekwencje opcji pierwszej są przez państwa NATO oceniane jako zbyt niebezpieczne geopolitycznie, aby dostarczać Ukrainie broń o charakterze ofensywnym. Jeśli tak, to logicznie rozumując, strategia tych państw w tym przypadku oparta jest na niewypowiadanym oficjalnie aksjomacie, że niedopuszczenie do destrukcji struktury państwowej Rosji ma wyższy priorytet geopolityczny od powrotu Ukrainy do granic z 2014 r. Potwierdził to ostatnio w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” jeden z liderów opozycji rosyjskiej Garri Kasparow, twierdząc przy tym, że realizowana przez USA powyższa strategia jest błędna.

Pomagać tyle, by Rosja nie wygrała, ale też i żeby nie została pokonana

Przy okazji zwróćmy uwagę, że w przeciwieństwie do Ukrainy amerykańska pomoc wojskowa dla Izraela od dawna umożliwia mu wykorzystanie jej nie tylko na cele obronne, ale także ofensywne (patrz wojna sześciodniowa, a obecnie wojna w Gazie, choć tutaj sprawa jest bardziej skomplikowana). Wynika to z różnic w ocenie przez USA znaczenia geopolitycznego Izraela i Ukrainy. Ale złożona kwestia przyczyn tego stanu rzeczy wykracza poza ramy artykułu.

Jest oczywiste, że działanie państw NATO zgodnie z tą strategią powoduje utrwalenie wikłania się Rosji w wojnę z Ukrainą, co nieuchronnie skutkuje przedłużeniem się tego konfliktu wraz ze stopniowym osłabieniem obu tych krajów. Dodać należy, że strategię tę musiały rozszyfrować poważne ośrodki analityczne na Zachodzie, skoro prognozowały długoletnią wojnę w Ukrainie.

Natomiast mniej kontrowersji wywołuje kwestia stosunku państw NATO do opcji drugiej. W tym przypadku antycypuje się konsekwencje w postaci pojawienia się groźby naruszenia bezpieczeństwa europejskich państw NATO wskutek jej napaści na nie – zgodnie z przyjmowaną powszechnie kolejnością wojennych planów Putina: najpierw Ukraina, a później Zachód. A do tego państwa NATO, znów ze względów geopolitycznych, nie mogą dopuścić i faktycznie nie dopuszczają, aby później nie być zmuszonym do obrony swych członków.

Wyraźnie więc rysuje się całościowa strategia państw NATO wobec obu powyższych opcji zakończenia wojny. Polega ona na niedopuszczeniu zarówno do wygranej Rosji, jak i (niestety) Ukrainy. Każda z tych dwóch opcji stwarza bowiem w ocenie tych państw geopolityczne zagrożenie. W przypadku pierwszym – bezpieczeństwa europejskich państw NATO, w przypadku drugim – globalnej stabilności. Dlatego najkorzystniejsza dla państw NATO jest opcja trzecia, od czasu do czasu sugerowana przez rozmaite gremia polityczne Zachodu. Jak jednak już stwierdziliśmy, jest ona odrzucana przez Ukrainę.

Teraz problem polega na tym, że obecnie nic nie wskazuje na to, by dotychczas realizowana przez kraje NATO strategia mogła się zmienić w dostrzegalnej przyszłości zgodnie z oczekiwaniami Ukrainy. (Nie wchodzę tu w spekulacje na temat geopolitycznych skutków po 2024 r. wyboru Trumpa na prezydenta USA).

Tym bardziej iż według opinii ekspertów sytuacji Ukrainy nie polepszy w istotny sposób 60 mld dol. przyznanych ostatnio przez Kongres USA, gdyż kwota ta może jedynie wystarczyć na uniknięcie jej przegranej w tym roku. Publicysta Jakub Dymek idzie nawet dalej, twierdząc, że zdecydowana większość tej pomocy „nigdy nie opuści granic USA” („Przegląd” nr 18/2024). W tym stanie rzeczy perspektywa udzielenia przez państwa NATO pomocy wojskowej w skali i strukturze adekwatnych do potrzeb ofensywnych Ukrainy w dalszym ciągu pozostaje nieokreślona.

Efektem wojny Rosji z Ukrainą są europejskie zbrojenia

Natomiast istnieją przesłanki zmiany – i to na naszych oczach – strategii wojskowej państw europejskich, ale dotyczą one kwestii bezpieczeństwa ich samych. Zmiana ta wynika z rosnącego niepokoju, którego źródłem jest antycypacja opcji pierwszej wraz następującą po niej agresją Rosji, tym razem na kraje znajdujące się blisko wschodniej flanki NATO. Jedną z oznak tego niepokoju jest to, iż głównym tematem najbliższych wyborów do europarlamentu jest bezpieczeństwo Europy. Odpowiada temu termin (spopularyzowany, a może nawet wymyślony przez Donalda Tuska): „epoka przedwojenna”. Świadomość, że aktualnie żyjemy w tej epoce (ale nie dotyczy to Ukrainy) wywiera presję na rządy państw UE, aby podjęły decyzję dotycząca zwiększenia potencjału militarnego poprzez odbudowę europejskiego przemysłu zbrojeniowego. Planuje się również utworzenie po tych wyborach stanowiska unijnego komisarza ds. obrony. Ostatnio intensywnie rozpatrywany jest też projekt budowy schronów i rowów przeciwczołgowych (Łotwa) oraz europejskiej tarczy antyrakietowej na wzór systemu Żelaznej Kopuły w Izraelu.

Kluczowe jest to, że cały czas podkreśla się, iż celem odbudowy tego przemysłu ma być wzrost zdolności obronnej powyższych państw. W przypadku schronów, rowów i tarczy cel obronny jest oczywisty i nie wymaga wyjaśnień. Jest jasne, że w tych okolicznościach wzrost zdolności ofensywnej Ukrainy nie mieści się w militarnych zamierzeniach inwestycyjnych UE.

Czytaj więcej

Donald Tusk chcąc pokoju, musi szykować się do wojny

W końcu zadać trzeba wreszcie zasadnicze pytanie: czy pomoc ofensywna państw NATO dla Ukrainy w ogóle jest realna? W tej kwestii państwa te (na czele z USA) unikają przedstawienia jednoznacznego stanowiska. A dramat egzystencjalny Ukrainy polega na tym, iż sama nie jest zdolna wygrać wojny z Rosją, o czym wszyscy dobrze wiedzą, ale to dla niej niewielka pociecha.

Wnioski wynikające z uwzględnienia geopolityki w analizie stosunku krajów NATO do opcji pierwszej brzmią, być może, niepoprawnie politycznie. Ale uważam, że lepiej jest znać jej (geopolityki) konsekwencje, aniżeli pozostawać w nieświadomości i ulegać złudnym nadziejom na zwycięstwo Ukrainy w dostrzegalnej przyszłości dzięki adekwatnej pomocy państw NATO. Jednocześnie czekam na reakcję tych, którzy potrafią dowieść, że perspektywa zaangażowania się tych państw w pomoc wojskową Ukrainie zgodną z jej potrzebami ofensywnymi jest określona i to właśnie w dostrzegalnej przyszłości. I przyznam się – chciałbym być w tej sprawie przez nich przekonany.

W tej ostatniej kwestii interesującą informację przekazał były minister obrony Ukrainy Andrij Zahorodniuk, twierdząc, że „ustawa o pomocy dla Ukrainy (…) zobowiązuje Departament Stanu i Departament Obrony do przygotowania i zaprezentowania amerykańskiej strategii na rzecz zwycięstwa Ukrainy” („Newsweek Polska”, nr 19/2024). Czas pokaże, jakie będą losy tej strategii po 2024 r.

O autorze

Adam Lipowski

emerytowany prof. Instytutu Nauk Ekonomicznych PAN

Redaktor Jerzy Haszczyński w swym felietonie z 24 kwietnia wyraził istotną i obecnie rzadką w debacie publicznej myśl: „bez skutecznej kontrofensywy, bez odbicia przez Ukraińców choćby części okupowanych terytoriów trudno marzyć o końcu imperialistycznego zagrożenia ze strony Moskwy”.

Ale problem jest szerszy, gdyż po przeszło dwóch latach wojny istnieje potrzeba podjęcia zasadniczej kwestii dotyczącej perspektywy jej zakończenia w percepcji państw, od których zależy to zakończenie.

Pozostało 95% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Państwo to strażak i urzędnik. W powodzi nie zawiedli
Opinie polityczno - społeczne
Maciej Miłosz: Czy powódź przekona polityków, by oddali komunikację w ręce specjalistów
Opinie polityczno - społeczne
Bogusław Chrabota: Powódź 2024. Raport NIK jak lekcja
Opinie polityczno - społeczne
Renaud Girard: Polska - czwarta siła w Europie
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Opinie polityczno - społeczne
Kazimierz Groblewski: Igrzyska w Polsce – podrzucajmy własne marzenia wrogom, a nie dzieciom