Polskie media od kilku dni żyją wstydliwą dla naszego kraju sprawą wniosku azylowego złożonego przez sędziego warszawskiego WSA Tomasz Szmydta na Białorusi. Opinia publiczna jednoznacznie uznała, że sędzia Szmydt musiał być współpracownikiem lub agentem Służby Wywiadu Zagranicznego Federacji Rosyjskiej (SWR FR). Nikt jednak nie pokusił się o rzetelną analizę, jakie zadania wywiadowcze dla Federacji Rosyjskiej miałby realizować były już sędzia II Wydziału Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Warszawie, zatrudniony swego czasu także Krajowej Radzie Sadownictwa.
Czytaj więcej
Tomasz Szmydt opuścił kraj przez polsko-białoruskie przejście graniczne. Nadal był sędzią, bo od sześciu lat zawieszone jest jego postępowanie dyscyplinarne - ustaliła „Rz”.
Jakie korzyści przyniosłoby SWR FR utrzymywanie lub nawet jakaś forma płatnej współpracy z takim urzędnikiem polskiego systemu sprawiedliwości? Czego o polityce kadrowej ministerstwa sprawiedliwości pod kierownictwem Zbigniewa Ziobry dowiedzieliby się więcej niż od rozgadanych polskich polityków i szpanujących na mieście pisowskich karierowiczów? Pojawiły się też pogłoski o szantażu obyczajowym lub próbie przekupienia warszawskiego sędziego przez SWR FR. A może zbyt komplikujemy sprawę, za wszelką cenę doszukując się szpiegowskiego wątku?
Czy sędzia Tomasz Szmydt na pewno był szpiegiem?
Nawet prokuratura rozważa postawienie sędziemu zarzutu szpiegostwa. Ja jednak się upieram, że spekulacje o działalności szpiegowskiej Szmydta są na razie jedynie czystą fantazją rodem z filmów sensacyjnych. Stąd być może niedawno pojawiło się mało sensowne, choć zabawne porównanie sędziego do bohatera radzieckiego serialu filmowego „Siedemnaście mgnień wiosny”.
Czytaj więcej
Gdyby brać za dobrą monetę zapewnienia polityków z obozu PiS, a zwłaszcza Suwerennej Polski, że sędziego Tomasza Szmydta w zasadzie nikt nie znał, to są tylko dwie możliwości: albo mamy do czynienia z ludźmi niezbyt spostrzegawczymi, albo Tomasz Szmydt był superagentem na miarę Stirlitza do kwadratu.