Jestem na Sorbonie, gdzie w 2017 r. Emmanuel Macron wygłosił przemówienie o przyszłości Europy. Zawarł w nim nie tylko analizę problemów, z którymi boryka się Stary Kontynent, lecz również recepty na ich rozwiązanie. Mówienie o przyszłości jest zawsze ryzykowne, tak samo jak proponowanie rozwiązań, których realizacja kosztuje wiele wysiłku i pieniędzy. Jednak Macron nie lubi owijać w bawełnę i mówi to, co uważa za słuszne.
Największym wyzwaniem dla zjednoczonej Europy nie jest „nacjonalizm, protekcjonizm, polityka tożsamości i izolacjonistyczny suwerenizm”, bo te – zdaniem Macrona – są przejawem bezsilności. Wyzwania to bezpieczeństwo, konkurencja i zmiany klimatyczne. Sprostanie im wymaga nie tylko lepszego uzbrojenia, lecz również wspólnej strategii w Europie, bez której trudno efektywnie przeciwdziałać zbrojnej agresji czy manipulacji finansowej. Polityka migracyjna nie może tylko polegać na uszczelnianiu granic, lecz musi zwalczać nierówności pomiędzy Europą i jej otoczeniem. Polityka ekologiczna nie powinna polegać na narzucaniu ograniczeń, lecz na rozwoju technologii i wprowadzaniu jej w życie.
Przemówienie Macrona było głosem wołającego na puszczy. Inni przywódcy w Europie zupełnie je zignorowali. Nawet Angela Merkel nie przyszła Macronowi w sukurs. Później przyszła pandemia, wojna i seria katastrof ekologicznych. Europa pozostaje więc dziś kolosem na glinianych nogach.
Czytaj więcej
Zgromadzenie Narodowe rozpoczęło w poniedziałek debatę nad ustawą zakładającą skokowy wzrost wydatków MON. To efekt wojny w Ukrainie, ale i inicjatyw Berlina.
Słabość Macrona w samej Francji nie pomaga mu w Europie. W innych stolicach ma opinię aroganckiego. Jego tendencje neoliberalne i antyantlantyckie też budzą podejrzenia. Pytanie jednak, dlaczego żaden inny przywódca nie zaproponował alternatywnej wizji. To, co powiedział polski premier w Heidelbergu, nie było wizją zjednoczonej Europy, lecz apoteozą państwa narodowego zapatrzonego głównie w siebie.