Od kilku dni rozmawiam na Skypie z moimi przyjaciółmi o inwazji Rosji na Ukrainę. Wszyscy okazują przerażenie oraz współczucie dla Ukraińców, wszyscy się martwią i boją, że dojdzie do eskalacji konfliktu zbrojnego, do wojny światowej, a piszę tu o przyjaciołach z Wenecji, Southampton, Frankfurtu nad Menem, Bremy, Warszawy, Olsztyna, Faro, Johannesburga, Santiago de Chile i San Francisco.
Od prawie dwóch lat mieszkam w hotelu Lindley we Frankfurcie, który stał się moim domem i miejscem pracy. Ten tekst piszę 5 marca. Jutro moi frankfurccy przyjaciele wrócą z Polski, przywożąc do naszego hotelu 30 Ukraińców, przede wszystkim kobiety i dzieci.
Musimy się dziś wszyscy trzymać razem, występować zjednoczeni i nie wolno nam mieć jakichkolwiek wątpliwości w jednoznacznej ocenie tego zła.
Moi frankfurccy przyjaciele to Niemcy, Japończycy, Syryjczycy, a we Frankfurcie wszystko kręci się wokół jednej rzeczy: wokół pieniędzy. Moi przyjaciele są więc biznesmenami, menedżerami znającymi wszelkie języki obce, ale jednocześnie są Europejczykami i przede wszystkim mają ogromne serce dla wszystkich, którzy cierpią z powodu tej absurdalnej, krwawej i zbrodniczej inwazji rosyjskiej. Ale czym jest w sumie Europa albo co to jest empatia, caritas, tego Putin nie pojmuje. On myśli historiozoficznie – w kontekście misji, eschatologii, stuleci – i do tego tematu zaraz wrócę.
Grożąc całemu światu zagładą, ponieważ do tego sprowadzają się w sumie ostrzeżenia Putina skierowane do USA, NATO i UE, trzeba być naprawdę owładniętym manią wielkości. Tu na naszej planecie, niestety, takie indywidua już oglądaliśmy.