Polska polityka od ponad roku koncentruje się na sprawach wewnętrznych. Także tematy dotyczące polityki zagranicznej są postrzegane przez pryzmat tego, co i komu mogą przynieść na krajowym froncie. Jeśli forsuje je rząd, opozycja z automatu jest przeciw. I odwrotnie. Tymczasem idea Trójmorza powinna znaleźć poparcie u logicznie myślących polityków i z prawa, i z lewa. Żeby zwiększyć szansę na takie porozumienie ponad podziałami, trzeba jednak zacząć od podstaw. Obalić mity i wskazać prawdziwy wymiar tej inicjatywy.
Przeciwciało dla Niemiec i Rosji
Trzeba zacząć od tego, że Trójmorze nie jest bynajmniej tym samym, co Międzymorze. Warto to podkreślić, bo często nawet światli ludzie mylą te idee. Wizja Międzymorza powracała w polskiej myśli politycznej od stuleci, w sposób najbardziej ożywiony w dobie Józefa Piłsudskiego. Także po drugiej wojnie światowej i w latach nam najbliższych ponawiane były nadzieje na stworzenie blisko powiązanego bloku, a wręcz federacji państw między Bałtykiem, Adriatykiem i Morzem Czarnym (a nawet Egejskim), z Polską jako liderem i z przewodnią ideą zbudowania przeciwciała dla potęg Niemiec i Rosji. Ten projekt nigdy nie miał szansy na realizację i dziś także jej nie ma. Z bardzo wielu różnych powodów związanych z Realpolitik w naszym regionie.
Trójmorzu brak takiej poetyckiej, romantycznej wizji. Ten projekt jest do bólu pragmatyczny, i właśnie przez to ma zdecydowanie większe szanse na realizację. Punkt wyjścia jest następujący: przez pół wieku kraje pozostawione po wojnie za żelazną kurtyną rozwijały się zgodnie z wolą moskiewskiego hegemona. Jeśli z kimś współpracowały, to z ZSRR, ale na pewno nie ze sobą nawzajem.
Także po upadku komunizmu sieć nici wiążących północ i południe w naszej części Europy niespecjalnie zgęstniała. Rurociągi biegną na podstawowym odcinku dostaw, czyli Wschód-Zachód, podobnie główne szlaki kolejowe i drogowe. Każdy z krajów regionu rozwija się sam, sam zaopatruje w surowce energetyczne i wybiera swój energy-mix. Jedne kraje z wyboru pozostają w pełnym uzależnieniu od ropy i gazu z Rosji, inne się dywersyfikują, w zależności od swoich możliwości, położenia i aktualnie rządzących konstelacji politycznych. Brakuje połączeń między poszczególnymi krajami, interkonektorów gazowych czy energetycznych, połączeń kolejowych z prawdziwego zdarzenia, siatki logistycznej Północ – Południe. Tego wszystkiego brakuje, by móc powiedzieć, że Europa stała się kompletna i w pełni rozwinięta.
I tu właśnie pojawia się idea Trójmorza z jej trzema podstawowymi filarami: energetycznym, logistyczno-transportowym i informatyczno-telekomunikacyjnym. To jest idea rozpisana na długie lata, ale jej inicjatywa może i powinna zaistnieć już teraz. Jeśli wierzymy, że ten region może się stać w XXI wieku jednym z najszybciej rosnących regionów Europy i świata – a wierzymy – to powinniśmy zacząć jego integrację już teraz. Cudów nie ma i nie będzie. Kraje Trójmorza są bardzo różne, mają najróżniejsze, często sprzeczne interesy i priorytety. Dzieli je historia, przebieg granic, animozje etniczne i religijne. Wiele wody w rzekach Trójmorza upłynie, zanim przepracujemy lekcje, które państwom Europy Zachodniej dane było odrobić po wojnie. Ale od czegoś trzeba zacząć. Od kilku, może kilkunastu projektów, które są w stanie lepiej spiąć ten region, wydobyć potencjał, który drzemie od dziesięcioleci.