Zanim jeszcze ukazał się raport w sprawie kard. McCarricka, osoby biorące w Polsce udział w szturmie na symboliczny pomnik Jana Pawła II już wyrok wydały. Ujawnienie raportu miało potwierdzić ich oskarżenia o sprzyjanie przez papieża pedofilii. Raport nie potwierdził jednak oczekiwanej przez nich odpowiedzialności Jana Pawła II w tej sprawie, a nawet go raczej oczyścił, co zostało przyjęte z widocznym rozczarowaniem. Ale nie szkodzi – zdają się mówić uczestnicy szturmu – szukamy dalej, bo przecież ten pomnik musi być koniecznie przewrócony. Dla wielu to okazja, aby się pokazać po stronie sił postępu, bo atak na religię i Kościół z tym się dziś kojarzy. Notabene, w powyborczą niedzielę postępowy Joe Biden jak zwykle poszedł do kościoła, a populistyczny prawicowiec Donald Trump pojechał grać w golfa. Jednak ten radosny festiwal mściwości na „polskim papieżu", bo przecież te emocje nie są tu ukrywane, musi smucić.
Krucjata
Udział w tym festiwalu jest nadzwyczaj łatwy. Jan Paweł II nie może się bronić. Nie może go też bronić polski Kościół, ponieważ sam tonie w grzechach. Trzeba jednak powiedzieć, że grzechy polskiego Kościoła nie są winą Jana Pawła II, który był wobec niego pod względem moralnym wymagający. Podobnie zresztą, jeśli chodzi o stosunek do pedofilii. Kiedy informacja do niego docierała, reagował jak należy, czy to w sprawie abp. Paetza, czy to w sprawie samego McCarricka (zablokowanie nominacji), w której został następnie wprowadzony w błąd przez otoczenie (i wtedy podpisał nominację). Ale i w momencie nominacji problemem był homoseksualizm kardynała, a nie pedofilia, która wyszła na jaw znacznie później.
Jednak Jan Paweł II nie miał przecież nic wspólnego z pedofilią w polskim Kościele. Zatem nie mogąc znaleźć pedofilskiego haka na papieża na naszym gruncie, polscy publicyści i polityczni aktywiści wzięli się za obronę przed papieżem zagranicznych ofiar pedofilii w kościołach lokalnych na świecie, i to z o wiele większym entuzjazmem, niż dzieje się to w zainteresowanych krajach. Awansem strącają pomniki, przemianowują ulice. Widząc dynamikę tego ataku i towarzyszący mu zawrót głów, nie zdziwię się, całkiem poważnie, jeśli w tej licytacji, kto mocniej uderzy, ktoś w zapale okrzyknie Jana Pawła II pedofilem, i tak już zostanie. To, że „wiedział, nic nie robił, akceptował, chronił pedofilów", może za chwilę nie wystarczyć. A każdy, kto będzie uważał inaczej, także zostanie okrzyknięty obrońcą pedofili, a kto wie, może nawet samym pedofilem.
To, że w niektórych sprawach Jan Paweł II nie miał prawa wiedzieć (informacje pojawiły się później), nie szkodzi. To, że ze względu na późny wiek, zły stan zdrowia, brak zamiłowania do watykańskiej biurokracji, a co za tym idzie: niewystarczającą wnikliwość, jeśli chodzi o jej tajemnice, nielojalność otoczenia i nie zawsze szczęśliwe decyzje personalne – mógł nie wiedzieć, nie ma znaczenia. Tu nie ma domniemania niewinności. W tym przypadku jest jedynie domniemanie czy raczej „głęboka pewność" (W. Szymborska w „Utopii") ciężkiej winy.
I stąd ta melodia w licznych wystąpieniach, którą pamiętamy z czasów ministra Giertycha: „Papież do wora, wór do jeziora". Nie inaczej.