Witold M. Orłowski: Lot na jednym silniku

W natłoku ważnych spraw, póki co, zapominamy o tym, w jakim stanie jest gospodarka.

Publikacja: 25.07.2024 04:30

Zaledwie 30 lat temu świat żył w błogim przekonaniu, że właśnie skończyła się nierozumna historia i

Zaledwie 30 lat temu świat żył w błogim przekonaniu, że właśnie skończyła się nierozumna historia i zaczął nowy wiek światłości, demokracji i powszechnego postępu.

Foto: Bloomberg

Zaledwie 30 lat temu świat żył w błogim przekonaniu, że właśnie skończyła się nierozumna historia i zaczął nowy wiek światłości, demokracji i powszechnego postępu. Hasło „gospodarka, ty głupcze”, które powiesił w sztabie wyborczym walczący o prezydenturę Bill Clinton, głosiło wszem i wobec: ludzie są racjonalni w swoich wyborach, oczekują nie cudów, tylko skutecznej pracy na rzecz poprawy koniunktury. W Europie trwał wyścig narodów, który pierwszy wprowadzi u siebie euro. A w polityce dominowała teoria, że „żadne dwa kraje, które mają restauracje McDonald’s, nigdy nie toczyły ze sobą wojny”.

Dziś wojny między krajami zajadającymi się hamburgerami zapijanymi colą to normalność (choć Rosjanie kupują oba produkty pod zmienionymi nazwami). Europejczycy (zwłaszcza Niemcy) tkwią w głębokim pesymizmie, a głównym tematem kampanii wyborczej w USA nie był do tej pory wcale stan gospodarki, ale stan zdrowia prezydenta Bidena.

W Polsce też głównym elementem oceny pracy rządu jest dziś pytanie, czy immunitet Rady Europy skutecznie uchroni oskarżanego wiceministra przed aresztem. No i oczywiście to, co kto zaćwierkał na dawnym Twitterze, zwanym dziś X.

Bądźmy jednak staroświeccy i popatrzmy przez chwilę, w jakim stanie znajduje się nasza gospodarka. Bo prędzej czy później zobaczymy, że jej stan ma dla ludzi jakieś znaczenie.

Otwarta gospodarka opiera swój rozwój na wykorzystaniu dwóch silników: na popycie zagranicznym (czyli eksporcie) i krajowym (konsumpcji i inwestycjach).

Z popytem zewnętrznym jest niedobrze. Strefa euro od dwóch lat tkwi w stagnacji i, póki co, nic nie wskazuje na odmianę sytuacji. Wprawdzie poradzono sobie tam już z inflacją, ale panuje dość powszechny pesymizm (najgłębszy w Niemczech).

Na poprawę można pewnie będzie liczyć dopiero w przyszłym roku (a i to niepewne, chyba że nastąpi jakiś cud).

W kraju mamy do czynienia z szybko rosnącym popytem konsumpcyjnym, ale – póki co – z bardzo niemrawo rosnącymi inwestycjami. Część winy ponosi opóźnienie w wykorzystaniu pieniędzy z Unii (rządowi łatwiej było załatwić ich odmrożenie w Brukseli, niż uruchomić projekty inwestycyjne), ale z inwestycjami przedsiębiorstw też nie jest dobrze.

Czy w takiej sytuacji możemy liczyć na przyzwoity wzrost PKB? Póki nie zacznie lepiej pracować silnik eksportowy, wzrost naszego PKB będzie miał charakter ograniczony i niestabilny. Tu jednak możemy tylko czekać i mieć nadzieję na poprawę.

Rosnąca tylko na jednym, wewnętrznym silniku gospodarka może się przez pewien czas rozwijać w ograniczonym tempie 2–3 proc. Będzie temu z czasem towarzyszyć wyraźne pogorszenie salda obrotów bieżących, ale możemy sobie na to pozwolić, bo startujemy ze sporej nadwyżki.

Trwałość takiego rozwoju zależy jednak głównie od poprawy nastrojów w przedsiębiorstwach i zwiększenia gotowości do inwestowania. W tej dziedzinie rząd mógłby oczywiście co nieco zrobić, choć na pewno nie jest to zadanie łatwe, a ze strony banku centralnego raczej nie ma co liczyć na pomoc.

Słowem – lekko nie jest. W tym roku na pewno nie będzie żadnego wielkiego przełomu, a perspektywy na kolejne lata zależą w znacznej mierze od czynników niezależnych od nas. Ale to wcale nie oznacza, że mamy tylko siedzieć i czekać na dobre wieści ze świata.

Zaledwie 30 lat temu świat żył w błogim przekonaniu, że właśnie skończyła się nierozumna historia i zaczął nowy wiek światłości, demokracji i powszechnego postępu. Hasło „gospodarka, ty głupcze”, które powiesił w sztabie wyborczym walczący o prezydenturę Bill Clinton, głosiło wszem i wobec: ludzie są racjonalni w swoich wyborach, oczekują nie cudów, tylko skutecznej pracy na rzecz poprawy koniunktury. W Europie trwał wyścig narodów, który pierwszy wprowadzi u siebie euro. A w polityce dominowała teoria, że „żadne dwa kraje, które mają restauracje McDonald’s, nigdy nie toczyły ze sobą wojny”.

Pozostało 80% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Aż 7,2% na koncie oszczędnościowym w Citi Handlowy
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację
Materiał Promocyjny
Najpopularniejszy model hiszpańskiej marki