Nie ulega jednak wątpliwości, że nasilenie dyskusji o sposobach przygotowania do kolejnego kryzysu, a przede wszystkim próby instytucjonalnego oprzyrządowania strefy euro do zmagania się z cyklem i szokami doprowadzą dość szybko do stworzenia w strefie euro powszechnie akceptowanego mechanizmu solidarności fiskalnej, wspartego na dyscyplinującej roli rynku.
Polski, znajdującej się poza strefą wspólnego pieniądza, ten mechanizm nie będzie obejmował. A to oznacza istotny wzrost ryzyka makroekonomicznego w przypadku szoków zewnętrznych, bo uczestnicy mechanizmu wyrównawczego będą mieli transfery fiskalne, które zastąpią wewnętrzną dewaluację, a pozostałym pozostanie tylko amortyzator w postaci deprecjacji kursu walutowego, prowadzący na dłuższą metę do utraty konkurencyjności i podniesienia inflacji.
Problemem naszej wątłej dyskusji o kosztach i korzyściach przynależności do strefy euro jest ahistoryczność. Znakomita większość padających argumentów odnosi się bowiem nie do strefy euro – jaka będzie, ale tej, jaka była i nigdy już nie powróci.
W głośnej i żywo dyskutowanej pracy z 2017 roku „The Euro and the Battle of Ideas” Markus Brunnermeier, Harold James i Jean-Pierre Landau wskazują na cztery najważniejsze różnice w podejściu do kwestii kryzysowych w Europie, sytuując przy tym granicę podziału na linii Renu. Otóż, ich zdaniem, Europejczyków dzieli podejście do następujących kwestii:
-
reguły versus dyskrecjonalność – w naszym postępowaniu kierujemy się regułami lub liczymy na korygujące działania instytucji;
-
odpowiedzialność versus solidarność – jeśli złamiesz reguły, ponosisz tego konsekwencje. Solidarność jest ważna, ale obowiązywać winien prymat odpowiedzialności;
-
wypłacalność versus płynność – jeśli ludzie i instytucji w swym postępowaniu kierują się kryterium wypłacalności, to nie ma mowy o bezwarunkowym korygowaniu błędów przez instytucje publiczne dostarczające płynności podmiotom gospodarczym;
-
mamy wreszcie różnie pojmowaną właściwą odpowiedź na kryzys – surowość i konsekwencja (austerity) versus stymulacja fiskalna i monetarna. Wyeliminowanie nieodpowiedzialnych zachowań i usunięcie instytucjonalnych mankamentów przez twarde egzekwowanie reguł lub – z drugiej strony – łagodzenie negatywnych skutków złej polityki.
Zbędnym wydaje mi się stawianie pytania o to, po której stronie „linii Renu” lokują się nasi rodzimi przeciwnicy wspólnej europejskiej waluty. O ile tylko zechcieliby w ogóle włączyć się merytorycznie do tej dyskusji głównego nurtu w Europie.
Bo u nas w dyskusji o euro dominują wciąż tony raczej siermiężne. I przy okazji kompletnie jałowe, dawno przez ekonomistów rozstrzygnięte na drodze konsensu. A to chcemy europejskich płac bez europejskich cen; a to pokrzykujemy o silnym złotym jako gwarancie silnej gospodarki (nawiasem mówiąc, powinno chyba być na odwrót, ale w propagandzie mniejsza o logikę); a to pokrzykujemy o błogosławionych skutkach autonomii kursowej. A najchętniej – co widać po przykładzie kolejnych rządów co najmniej od roku 2015 do dziś – wymownie na temat członkostwa w strefie euro milczymy.
A przecież sam mechanizm płynnego kursu walutowego nie gwarantuje automatycznego przywrócenia utraconej w wyniku błędnej polityki gospodarczej konkurencyjności. Nie przesądza też o korekcie nierównowag makroekonomicznych. Gdyby tak było, nie mielibyśmy w Polsce sekularnego deficytu sektora finansów publicznych.
Nie łudźmy się, że korzystanie z własnej waluty w każdych warunkach prowadzi do podniesienia konkurencyjności gospodarki. Deprecjacja kursu walutowego może być instrumentem absorbcji zewnętrznych wstrząsów. Ma ona przejściowe znaczenie dla części podmiotów gospodarczych i – w pewnych okolicznościach, choć nie zawsze – korzystnie dzięki temu wpływa na dynamikę obserwowanego PKB. Ale przecież to nie osłabienie, lecz trwałe wzmocnienie krajowej waluty sprzyja wzrostowi konkurencyjności gospodarki. Wpływ deprecjacji kursu na gospodarkę, przypomina efekt jo-jo u niezbyt pilnego kursanta programu odchudzania: najpierw jest lepiej – później szybko wracamy do punktu wyjścia albo nawet posuwamy się trochę dalej.
Instrumentem podniesienia konkurencyjności jest bez wątpienia postępująca w umiarkowanym tempie, dostosowana do zdolności adaptacyjnych gospodarki, aprecjacja kursu walutowego, która eliminuje z rynku podmioty trwale niekonkurencyjne.
Kluczowa produktywność
Poza dyskusją jest, że przystąpienie do strefy euro wymaga wcześniej intensywnego podniesienia produktywności gospodarki i właściwego ustalenia kursu przejścia. Z tego punktu widzenia kryteria nominalnej konwergencji są absolutnie drugorzędne. W żadnym jednak wypadku nie można dać sobie wmówić bałamutnego twierdzenia, że to za sprawą złotego możemy zapewnić sobie europejskie płace i polskie ceny. Nasze ceny i nasze płace będą europejskie, o ile tylko uzyskamy europejski poziom produktywności.
Unia Europejska za 20 lat będzie już inna niż dziś, a ta z roku 2004 będzie już obiektem muzealnym. Efektywność członkostwa w Unii wymaga aktywnego włączenia się w proces jej zmian. Od kolejnej perspektywy finansowej Polska stanie się płatnikiem netto do budżetu Unii. Magia „wyciskanej brukselki” kompletnie przestanie działać na wyborców. Tempo nadganiania dystansu wyraźnie osłabnie. Już teraz pora najwyższa włączyć się do pracy nad tym, co stanowić będzie sedno nowej odsłony Unii. Ci, którzy skupią się pod sztandarami „powrotu Unii do korzeni”, wielkimi krokami zbliżać się będą do polexitu.
Po szczegóły propozycji „paktu stabilizacyjnego” odsyłam zainteresowanych do: Nathaniel Arnold, Bergljot Barklu, Elif Ture, Hou Wang, Jiaxiong Yao: „A central fiscal stabilization capacity for the euro area”, IMF,SDN/18/03; Adam Lerrick: „Strengthening Eurozone Solidarity while Preserving Market Discipline”, AEI, October 2017; „Reconciling risk sharing with market discipline: A construcive approach to euro area reform”, CEPR, Policy Insight No. 91, January 2018