doprowadzenia do zniszczenia przemysłu i rolnictwa – autor stwierdza, ze udział przemysłu w Polsce w wytwarzaniu wartości dodanej jest wyższy, niż w innych krajach UE, a rolnictwa wytwarza znaczną nadwyżkę eksportu nad importem.
Argumentacja prof. Czekaja, aczkolwiek odwołująca się do przesłanek zdroworozsądkowych (jeśli chcesz przyśpieszyć, to sprawdź, czy jest jeszcze rezerwa mocy) budzi poważne wątpliwości. Wypada żałować przede wszystkim, że autor, krytykowany przez siebie postulat przyśpieszenia rozwoju wywodzi nie z opracowań programowych, ale z populistycznego hasła „Polska w ruinie", w poważnej debacie ekonomicznej nieobecnego. Któż poważny twierdzi dziś, że rolnictwo polskie jest w ruinie?
W rezultacie tego ostrzeliwania papierowego tygrysa, autor, przeciwstawiając się nieuprawnionemu hasłu „Polska w ruinie", mimo woli próbuje dowieść, że wszystko było tak świetnie, że lepiej być nie może. Skoro było tak świetnie, jak sugeruje prof. Czekaj, to dlaczego jest tak źle? Czyżby główną przyczyną rozbiegania się ocen opartych na pozytywnych wartościach wskaźników makroekonomicznych, a pogarszającym się samopoczuciem znacznych odłamów społeczeństwa była jedynie wyrachowana propaganda wyborcza zwycięskiej opcji politycznej?
Jako zasadniczą, ale ciągle niedostatecznie rozpoznaną przyczynę tego dysonansu poznawczego należy wskazać pogłębiającą się niewspółmierność między tym, co mierzą parametry makroekonomiczne stosowane do rządzenia państwem, a ogromem nieewidencjonowanych w rachunkach narodowych (lub mających w nich tylko pośrednie odbicie) obciążeń ponoszonych przez społeczeństwo (bezrobocie, emigracja, skrajna bieda ogarniająca coraz większe odłamy społeczeństwa, ponad dwukrotny – licząc od początku transformacji – wzrost liczby zaburzeń psychotycznych oraz prawie dwukrotny wzrost liczby samobójstw). Dzisiaj skala tej niewspółmierności stała się tak duża, że utrudnia rządzenie państwem.
Oto przykłady. Rzeczywiste koszty bezrobocia występującego w okresie 1990-2010, mierzonego nakładami na akumulację niewykorzystanego w toku wytwarzania PKB kapitału ludzkiego oraz wydatkami na zasiłki wypłacane bezrobotnym z budżetu państwa (a więc bez kosztów utraconych szans oraz kosztów pośrednich) szacuje się na 462 mld zł. W rozliczeniach rocznych dla tego okresu to kwota porównywalna z uzyskiwanym przez Polskę wsparciem unijnym i znacznie większa od wartości inwestycji zagranicznych w okresie transformacji.
Tych obciążeń gospodarstw domowych oficjalna rachunkowość gospodarcza w zasadzie nie liczy. A przecież wytwarzanie przez rodzinę potencjału pracy w gospodarstwie domowym można porównać do inwestowania w środki trwałe przez właściciela kapitału. W przypadku inwestowania w środki trwałe, inwestycja poniesiona przez właściciela kapitału, zarówno trafiona, jak i nie, wchodzi do rachunków narodowych jako wartość dóbr zużytych przy wytwarzaniu PKB, a na poziomie rachunków mikroekonomicznych – jako koszty uzyskania przychodów i z tego tytułu podlega odliczeniu od podstawy opodatkowania. Natomiast inwestycja poniesiona przez gospodarstwo domowe na wychowanie i wykształcenie dziecka i uczynienie z niego osoby zdolnej do pracy wchodzi do tych rachunków o tyle, o ile jest inwestycją „trafioną", czyli wtedy, gdy taka osoba świadczy pracę. Wówczas do rachunków narodowych wchodzi zużyty kapitał ludzki w części odzwierciedlającej koszty pracy zarejestrowane w systemie ewidencyjnym przedsiębiorstw. Natomiast kapitał ludzki „nie pracujący" obciąża jedynie konto gospodarstwa domowego.