Naprawdę było świetnie?

Czy przyczyną rozbiegania się ocen opartych na wskaźnikach i gorszego samopoczucia społeczeństwa była tylko propaganda zwycięskiej opcji politycznej.

Publikacja: 21.01.2016 20:00

Naprawdę było świetnie?

Foto: materiały prasowe

Choć tytuł artykułu prof. Jana Czekaja „Stracone ćwierćwiecze?" (11 stycznia 2016 r.), sugeruje, że jego przedmiotem jest historia polskiej transformacji gospodarczej, to w rzeczywistości chodzi w nim o problem na wskroś aktualny. W istocie autor zadaje w artykule pytanie, czy możliwe jest wejście naszego kraju na ścieżkę przyśpieszonego rozwoju. Kwestia ta, będąc kwintesencję zamierzeń gospodarczych obecnej ekipy sprawującej w Polsce władzę, stanowi temat gorących dyskusji nie tylko wśród ekonomistów, ale także stała się przedmiotem debaty politycznej.

Swój sceptycyzm co do możliwości ziszczenia zamiaru ekipy rządzącej autor opiera na doświadczeniach polskiej transformacji. I właśnie z tych pozycji wychodząc, zadaje pytanie, czy istniał i istnieje alternatywny sposób gospodarowania, który pozwalałby na szybsze tempo wzrostu, niż to, które osiągnięto w ostatnim ćwierćwieczu. Jak się wydaje, dochodzi on do wniosku, że w zasadzie nie można było zrobić lepiej. Wniosek ten uzasadnia m.in. tym, że dynamika  PKB w minionym ćwierćwieczu była stosunkowo wysoka (średnio 3,2 proc.), podczas gdy w krajach Europy Wschodniej  tylko 1,9 proc.

Jednakże główny nurt argumentacji prof. Czekaja skierowany jest na bezzasadności, leżącej według niego u podstaw postulatu przyśpieszenia, krytyki  transformacji i dotyczącej w szczególności:

przyjętego modelu prywatyzacji – autor stwierdza, że dzięki przyjętemu modelowi proces prywatyzacji został poddany kontroli społecznej;

kapitału zagranicznego  – autor stwierdza,  że nie było innego sposobu sfinansowania inwestycji i deficytu budżetowego;

doprowadzenia do zniszczenia przemysłu i rolnictwa – autor stwierdza, ze udział przemysłu w Polsce w wytwarzaniu wartości dodanej jest wyższy, niż w innych krajach UE, a rolnictwa wytwarza znaczną nadwyżkę eksportu nad importem.

Argumentacja prof. Czekaja, aczkolwiek odwołująca się do przesłanek zdroworozsądkowych (jeśli chcesz przyśpieszyć, to sprawdź, czy jest jeszcze rezerwa mocy) budzi poważne wątpliwości. Wypada żałować przede wszystkim, że autor, krytykowany przez siebie postulat przyśpieszenia rozwoju wywodzi nie z opracowań programowych, ale z populistycznego hasła „Polska w ruinie", w poważnej debacie ekonomicznej nieobecnego. Któż poważny twierdzi dziś, że rolnictwo polskie jest w ruinie?

W rezultacie tego ostrzeliwania papierowego tygrysa, autor, przeciwstawiając się nieuprawnionemu hasłu „Polska w ruinie", mimo woli próbuje dowieść, że wszystko było tak świetnie, że lepiej być nie może. Skoro było tak świetnie, jak sugeruje prof. Czekaj, to dlaczego jest tak źle? Czyżby główną przyczyną rozbiegania się ocen opartych na pozytywnych wartościach wskaźników makroekonomicznych, a pogarszającym się samopoczuciem znacznych odłamów społeczeństwa była jedynie wyrachowana propaganda wyborcza zwycięskiej opcji politycznej?

Jako zasadniczą, ale ciągle niedostatecznie rozpoznaną przyczynę tego dysonansu poznawczego należy wskazać pogłębiającą się niewspółmierność między tym, co mierzą parametry makroekonomiczne stosowane do rządzenia państwem, a ogromem nieewidencjonowanych w rachunkach narodowych (lub mających w nich tylko pośrednie odbicie) obciążeń ponoszonych przez społeczeństwo (bezrobocie, emigracja, skrajna bieda ogarniająca coraz większe odłamy społeczeństwa, ponad dwukrotny – licząc od początku transformacji – wzrost liczby zaburzeń psychotycznych oraz prawie dwukrotny wzrost liczby samobójstw). Dzisiaj skala tej niewspółmierności stała się tak duża, że utrudnia rządzenie państwem.

Oto przykłady. Rzeczywiste koszty bezrobocia występującego w okresie 1990-2010, mierzonego nakładami na akumulację niewykorzystanego w toku wytwarzania PKB kapitału ludzkiego oraz wydatkami na zasiłki wypłacane bezrobotnym z budżetu państwa (a więc bez kosztów utraconych szans oraz kosztów pośrednich)  szacuje się  na 462 mld zł. W rozliczeniach rocznych dla tego okresu to kwota porównywalna z uzyskiwanym przez Polskę wsparciem unijnym i znacznie większa od wartości inwestycji zagranicznych w okresie transformacji.

Tych obciążeń gospodarstw domowych oficjalna  rachunkowość gospodarcza w zasadzie nie liczy. A przecież wytwarzanie przez rodzinę potencjału pracy w gospodarstwie domowym można porównać do inwestowania w środki trwałe przez właściciela kapitału. W przypadku inwestowania w środki trwałe, inwestycja poniesiona przez właściciela kapitału, zarówno trafiona, jak i nie, wchodzi do rachunków narodowych jako wartość dóbr zużytych przy wytwarzaniu PKB, a na poziomie rachunków mikroekonomicznych – jako koszty uzyskania przychodów i z tego tytułu podlega odliczeniu od podstawy opodatkowania. Natomiast inwestycja poniesiona przez gospodarstwo domowe na wychowanie i wykształcenie dziecka i uczynienie z niego osoby zdolnej do pracy wchodzi do tych rachunków o tyle, o ile jest  inwestycją „trafioną", czyli wtedy, gdy taka osoba świadczy pracę. Wówczas do rachunków narodowych wchodzi zużyty kapitał ludzki w części odzwierciedlającej koszty pracy zarejestrowane w systemie ewidencyjnym przedsiębiorstw. Natomiast kapitał ludzki „nie pracujący" obciąża jedynie konto gospodarstwa domowego.

Nie mniej rażące zniekształcenie rachunków narodowych wystąpiło w przypadku rozliczenie efektów prywatyzacji. Prof. Czekaj przeciwstawia się etykietowaniu prywatyzacji polskich firm jako „złodziejskiej' utrzymując, że  przyjęty model pozwolił uniknąć negatywnych skutków ujawnianych w innych krajach. Pomińmy inne kraje. Pomińmy też bulwersujące raporty NIK na ten temat. Rozważmy problem w wielkościach globalnych. Można mianowicie przyjąć, że udział kapitału zagranicznego we władaniu majątkiem produkcyjnym zakumulowanym w gospodarce polskiej w długim okresie powinien zbliżać się do udziału inwestycji zagranicznych w inwestycjach przedsiębiorstw ogółem. Otóż ten w okresie transformacji nie przekraczał 15-18 proc. A zatem na takim właśnie poziomie powinien kształtować się udział kapitału zagranicznego we władaniu majątkiem produkcyjnym zakumulowanym w przedsiębiorstwach w Polsce.

Jeżeli tak, to jakaż przyczyna spowodować mogła, że dziś, według miarodajnych szacunków prawie połowa polskiego przemysłu należy do zagranicznych korporacji międzynarodowych, a w działach high-tech aż dwie trzecie? Jedynym logicznym wytłumaczeniem tej dysproporcji jest przyjęcie, że majątek przedsiębiorstw państwowych przed sprzedażą uległ anihilacji, a po niej zmartwychwstał.

Głęboko zniekształcone są rachunki narodowe dotyczące polskiego eksportu. Przedstawić je można na przykładzie przemysłu motoryzacyjnego. Otóż w latach 1995-2009 jego eksport brutto wzrósł 3,7 razy. Jednocześnie udział krajowej wartości dodanej w wartości dodanej eksportu tego przemysłu spadł z 0,80 do 0,61. Odwrotne tendencje były we Włoszech, z których pochodzi znaczna część kapitału zagranicznego lokowanego w przemysł motoryzacyjny w Polsce. Tam wskaźnik ten wzrósł z 0,72 do 0,77.

Przytoczone dane nie tylko potwierdzają znany fakt, że jesteśmy montownią wyrobów gotowych pracującą na rzecz zagranicy, ale i to, że na przestrzeni ćwierćwiecza proces ten uległ pogłębieniu. Jeżeli zatem prof. Czekaj pyta, jakie są cele reindustrializacji, jakie gałęzie będą rozwijane, dodając zgryźliwie, że na razie wiadomo tylko, że będzie rozwijane górnictwo węgla kamiennego, to odpowiedź jest prosta. Przykład motoryzacji pokazuje, że te cele te są widoczne, jak na dłoni. Polegają one na rozwoju wszelkiej działalności zapewniających dużą krajową wartość dodaną.

Prof. Czekaj pyta: czym, jeżeli nie kapitałem zagranicznym sfinansować rozwój. Odpowiedź jest prosta. Nie należy oczywiście rezygnować z kapitału zagranicznego, ale źródeł zaspokojenia potrzeb kapitałowych gospodarki polskiej szukać przede wszystkim w kraju. Co więcej, działanie skierowane na akumulację rodzimego kapitału powinno stać się dla narodowej polityki przemysłowej ogniwem kluczowym.

Środki, które mogą zostać przekształcone w kapitał krajowy, znajdują się w wielu segmentach gospodarki. Z raportów NBP wynika, że banki od wielu lat wykazują nadpłynność. Podobnie sytuacja wygląda w sektorze przedsiębiorstw. W okresie 1995-2010 relacja oszczędności przedsiębiorstw do PKB wzrosła z 5,7 do 14 proc.

Odłogiem leży wykorzystanie jako źródła inwestycji oszczędności gospodarstw domowych. W latach 1995-2010 ich udział w PKB spadł z 12,1 do 5 proc. i obecnie to poziom najniższy w UE. Również do  najniższych w UE należą wskaźniki zadłużenia gospodarstw domowych. Wskazuje to, że istnieje przestrzeń pozwalająca na skierowanie znacznych środków gospodarstw domowych na inwestycje. Wymaga to jednak umiejętnego uruchomienia zespołu instrumentów nakierowanych z jednej strony na wzrost dochodów najmniej zarabiających, a z drugiej strony na ograniczenie infantylizmu konsumpcyjnego grup zamożniejszych. Tak pomyślana redukcja nierówności dochodowych pozwoliłaby na rozwiązanie rebusu makroekonomicznego polegającego na podtrzymywaniu wzrostu konsumpcji i (a tym samym koniunktury inwestycyjnej), a zarazem na skłanianiu grup zamożniejszych do oszczędności.

Wszystkie te dane świadczą o tym, że ożywienie inwestycyjne zależy nie tyle od dostępności kapitału, ale raczej od klimatu gospodarczego wpływającego na ocenę ryzyka podjęcia inwestycji.

Przedstawione powyżej obszary gospodarowania można odnaleźć w propozycjach programowych obecnej ekipy rządzącej. Można oczywiście dyskutować nad ich realnością, ale nie wolno tych możliwości nie dostrzegać.

Na zakończenie dygresja na temat dynamiki PKB w minionym ćwierćwieczu. Jeżeliby pominąć lata 1991-1992, w których wskutek zapaści starego systemu, PKB spadał, to porównując dynamikę PKB sprzed akcesji Polski do UE do dynamiki po akcesji można zauważyć, że przed akcesją była wyższa o 0,7 punktu wyższa, aniżeli po. Warto zadumać się – dlaczego.

Autor jest doktorem habilitowanym, profesorem w Europejskiej Uczelni Informatyczno-Ekonomicznej w Warszawie Pełna wersja tekstu na rp.pl

Choć tytuł artykułu prof. Jana Czekaja „Stracone ćwierćwiecze?" (11 stycznia 2016 r.), sugeruje, że jego przedmiotem jest historia polskiej transformacji gospodarczej, to w rzeczywistości chodzi w nim o problem na wskroś aktualny. W istocie autor zadaje w artykule pytanie, czy możliwe jest wejście naszego kraju na ścieżkę przyśpieszonego rozwoju. Kwestia ta, będąc kwintesencję zamierzeń gospodarczych obecnej ekipy sprawującej w Polsce władzę, stanowi temat gorących dyskusji nie tylko wśród ekonomistów, ale także stała się przedmiotem debaty politycznej.

Pozostało 94% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację