Jeszcze w lipcu prezes NBP Adam Glapiński sugerował, że można się spodziewać obniżek stóp, gdy inflacja zejdzie do jednocyfrowego poziomu. Jeszcze go nie osiągnęła, ale potrzeby kampanii przedwyborczej najwyraźniej wygrały z chłodnymi kalkulacjami gospodarczymi. Za jednym zamachem PiS chciał ustrzelić i kredytobiorców, którym koszt obsługi długów nieco spadnie, i gospodarkę, która znalazła się w stagnacji. To miałoby słodki smak wyborczego sukcesu 15 października.
Niestety, zamiast przewidywanego przez prezesa Glapińskiego i cały obóz rządzący „wahnięcia” mamy bardzo poważne osłabienie złotego. W kilka dni polska waluta osłabiła się o 4–6 proc. w stosunku do euro i dolara, co przypomina jej reakcję na wybuch pandemii, napaść Rosji na Ukrainę czy na zeszłoroczną falę obaw przed kryzysem energetycznym. W tym roku ani frank, ani funt nie były jeszcze tak drogie. Ponadto nie musi to być koniec przyjmowania przez złotego kolejnych ciosów. Oby tak się nie stało, bo wymusiłoby to działania interwencyjne.
W kręgach NBP i rządu można już usłyszeć pokrętne tłumaczenia, że nic się nie dzieje, a osłabienie waluty jest w gruncie rzeczy dobre dla gospodarki. Było tak przecież w latach 2008–2009 w czasie światowego kryzysu finansowego. Problem w tym, że wówczas deprecjacja złotego była radykalna i nastąpiła z bardzo wysokiego poziomu. Aż tak wielkich korzyści spadek kursu może teraz nie przynieść ze względu na trudności gospodarcze naszych eksportowych odbiorców. Zachwycając się eksportem, zapominamy często o wkładzie importowym do produktów, a także o samych importerach, choćby sprzętu dla inwestycji, których sytuacja również ulegnie pogorszeniu.
Negatywne konsekwencje spadków złotego mogą być bardzo poważne. Najważniejszą z nich jest wzrost cen wielu produktów i usług. Tak podsycana inflacja może z nami pozostać na dłużej. Co ciekawe, osłabienie złotego zbiegło się ze znacznym wzrostem notowań ropy do ponad 90 dol. za baryłkę. Powinniśmy zatem spodziewać się wzrostu cen na stacjach benzynowych. A jednak ostatnio zmalały. Z powodu wyborów i niemal monopolistycznej pozycji Orlenu podwyżek raczej nie należy się spodziewać. Tylko jak długo? Po wyborach spółka pewnie zrekompensuje sobie te wyrzeczenia. Bank centralny oddał więc Polakom niedźwiedzią przysługę.
A co, jeśli złoty dalej będzie się osłabiał? Cóż, PiS zawsze krzyczał „precz z euro”, „nie damy złotego”, ale nigdy go nie szanował, stąd od lat tak słaby kurs. Politycy przejmą się dopiero wtedy, gdy zrobi się naprawdę gorąco. Ale to mogłoby oznaczać atak sił, przy których NBP jest bezsilny, jak nasza reprezentacja w piłce nożnej w starciu z Brazylią czy Argentyną. A przecież nawet na Albanię nie starczyło im pary.