Przepis na wolniejszy wzrost produktywności

Inicjowane ostatnio zmiany w systemie podatkowym i składkowym w Polsce są dość chaotyczne i nie odpowiadają na główne wyzwania, przed którymi stoi gospodarka.

Publikacja: 13.08.2018 21:00

Przepis na wolniejszy wzrost produktywności

Foto: Adobe Stock

Mnożenie preferencji dla małych firm może paradoksalnie hamować tempo wzrostu produktywności, które w długim okresie jest głównym źródłem realnego wzrostu dochodu. System podatkowy i składkowy nie powinien zniechęcać osób przedsiębiorczych do rozwijania firm. Większe przedsiębiorstwa są z reguły bardziej wydajne niż małe, głównie dzięki korzyściom skali. Wzrostowi produktywności nie służą dodatkowe obciążenia osób najbardziej przedsiębiorczych i zdolnych, które mają wysokie dochody. Likwidacja limitu składek ZUS czy wprowadzenie tzw. daniny solidarnościowej nie ma nic wspólnego z solidarnością społeczną. To dowód, że gdy rząd zwiększa wydatki, musi w końcu szukać dodatkowych dochodów.

Kolejna obniżka CIT

Redukcja stawki CIT z 15 do 9 proc. dla małych firm to przykład preferencji, która spowoduje stosunkowo niewielki ubytek dochodów publicznych (o ok. 400 mln zł, czyli 1 proc. dochodów z CIT planowanych na 2018 r.), ale można ją sprzedać propagandowo jako działanie wzmacniające przedsiębiorczość. Podstawowa 19-proc. stawka CIT jest niska na tle większości krajów UE i nie jest postrzegana przez właścicieli firm jako istotny czynnik utrudniający im prowadzenie działalności. Większość z nich, zwłaszcza małych, płaci podatek od dochodów osobistych, często liniowy 19-proc. PIT. Zarówno już wprowadzona obniżka CIT z 19 proc. do 15 proc., jak i zapowiedziana druga do 9 proc., nie poprawią sytuacji drobnych przedsiębiorców, choć miały ich wspierać.

Preferencyjna obniżka CIT tylko dla małych firm może natomiast osłabiać bodźce ich właścicieli do rozwijania skali działalności. Ma dotyczyć tylko tych, których roczne przychody nie przekraczają 1,2 mln euro. Osiąganie wyższych, będące skutkiem rozwoju firmy, spowoduje, że od całego dochodu trzeba będzie zapłacić nie 9 proc., ale 19 proc. CIT. Pierwszy złoty dodatkowego przychodu (ponad limit) podwoi wysokość należnego podatku.

Wielu racjonalnych przedsiębiorców nie będzie chciało legalnie zwiększyć przychodu. Niezależnie od tego, czy zrezygnują z transakcji czy ukryją ją przed fiskusem, będzie to szkodliwe dla rozwoju gospodarki. Preferencje w CIT mogą przyczyniać się do konserwowania niekorzystnej struktury wielkości przedsiębiorstw w Polsce polegającej na ponadprzeciętnie wysokim udziale małych firm w populacji. Jeśli system preferencji zniechęca do rozwoju, to ogranicza tempo wzrostu produktywności gospodarki.

Niski ZUS

Składki ZUS są barierą wejścia na legalny rynek pracy dla rozpoczynających działalność gospodarczą. Warto jednak przypomnieć, że od 13 lat obowiązuje tzw. obniżony ZUS dla początkujących. Proponowane przez rząd obniżenie stawek proporcjonalnie do przychodu nieprzekraczającego 2,5 najniższego wynagrodzenia powieli już istniejące preferencje.

Warto zwrócić uwagę na kilka istotnych kwestii. Po pierwsze, nowy „niski ZUS" od 2019 r. będzie mało atrakcyjny dla tych, którzy wciąż mogą dwa lata korzystać z obniżonego ZUS obliczanego od 30 proc. najniższego wynagrodzenia niezależnie od przychodów. Po drugie, niskie składki zaowocują niskim stanem kont emerytalnych, co nie pozwoli na wypłacanie nawet emerytury minimalnej. Wówczas podatnicy dopłacą do emerytur przedsiębiorców. To koszt nieuwzględniony w rządowych szacunkach.

Po trzecie, niski ZUS, który zależeć ma od przychodu, będzie faworyzował wolne zawody (gdzie przychód jest niewiele wyższy od dochodu), natomiast drobni przedsiębiorcy w handlu lub produkcji (tu przychód jest dużo wyższy niż dochód) w większości w ogóle nie skorzystają z preferencji. Po czwarte, niski ZUS sprawi, że ci, którzy zajmują się identyczną profesją, ale różnią się skalą działalności, będą płacili różne stawki ZUS. To może mocno zakłócać konkurencję między nimi i dyskryminować przedsiębiorców chcących się rozwijać, którzy zdecydują się np. zatrudnić pracownika (niski ZUS ma dotyczyć tylko jednoosobowej działalności).

Po piąte, wiązanie wysokości składek ZUS z przychodem zwiększy pokusę ukrywania części przychodów. Wzrost przychodu o 100 zł to konieczność zapłacenia ponad 32 zł dodatkowej składki ZUS. Po szóste, jeśli po dwóch latach od startu dochody przedsiębiorcy są nadal tak niskie, że perspektywa ponad 1200 zł składek miesięcznie stawia pod znakiem zapytania sens legalnego działania, to zapewne pomysł na biznes jest nietrafiony. Byłoby lepiej, gdyby taki przedsiębiorca podjął pracę w firmie, gdzie dzięki lepszemu wyposażeniu kapitałowemu i technologii jego wydajność pracy i dochody byłyby wyższe. Gdy pracodawcom brak pracowników, rozszerzanie niskiego ZUS dla mało wydajnych przedsiębiorców należy uznać za zabieg propagandowy.

Zniesienie 30-krotności

Zniesienie limitu składek na ubezpieczenie emerytalne i rentowe jest rozwiązaniem systemowo złym. Został wprowadzony po to, by nie trzeba było wypłacać bardzo wysokich emerytur osobom dobrze zarabiającym. Jego zniesienie polepszyłoby sytuację finansową Funduszu Ubezpieczeń Społecznych jedynie na krótką metę, zwiększając ukryte zobowiązania emerytalne, które staną się wymagalne w przyszłości. Likwidacja tego limitu byłaby dodatkowym bodźcem dla osób o wysokich dochodach do przechodzenia na samozatrudnienie i płacenia zryczałtowanego ZUS, niskiego w stosunku do dochodów.

Likwidację limitu składek można przedstawiać tylko propagandowo jako wyraz dbania przez rząd o solidarność społeczną. W praktyce, zakładając utrzymanie w przyszłości obecnej konstrukcji systemu emerytalnego, oznaczałoby to przerzucenie na barki przyszłych pokoleń ciężaru wypłaty wysokich emerytur dla niewielkiej grupy dobrze zarabiających.

Podatek solidarnościowy

Tzw. danina solidarnościowa to obok zniesienia 30-krotności drugi istotny element polityki rządu rzekomo zwiększający solidarność społeczną. Ten nowy 4-proc. podatek ma dotyczyć wszystkich dochodów osobistych powyżej 1 mln zł rocznie, obejmując nie tylko osoby zatrudnione na umowę o pracę czy cywilnoprawną, ale także prowadzących działalność gospodarczą opodatkowaną PIT. Danina „solidarnościowa" wprowadzi do PIT nową stawkę podatkową: 36 proc. dla rozliczających się według skali podatkowej i 23 proc. dla przedsiębiorców stosujących liniowy PIT. Podatek „solidarnościowy" oznaczałby zatem koniec liniowego PIT dla przedsiębiorców, wzmocniłby bodźce do ukrywania części dochodów i zniechęciłby do zwiększania skali działalności, ze szkodą dla tempa wzrostu produktywności.

Nazwa nowego „danina solidarnościowa" nie jest przypadkowa. Rząd próbuje sugerować, że jest to podatek uzasadniony wzmacnianiem solidarności społecznej. Dodawanie ładnie brzmiących przymiotników do określenia nowych podatków jest tylko lukrem, który ma osłodzić gorzką prawdę. Skoro rząd w ostatnich latach znacząco zwiększył wydatki publiczne, teraz musi szukać nowych dochodów i podnosi podatki.

Psucie finansów publicznych poprzez zwiększanie wydatków nigdy nie jest wyrazem solidarności z jakąkolwiek grupą społeczną. Przykłady wielu krajów (np. Grecji) pokazują, że brak dyscypliny fiskalnej oraz podporządkowanie zmian w podatkach i wydatkach bieżącej polityce nieuchronnie kończą się bankructwem, wysokim bezrobociem, masową emigracją i zubożeniem społeczeństwa.

Jarosław Neneman jest członkiem Towarzystwa Ekonomistów Polskich, był wiceministrem finansów. Wiktor Wojciechowski jest wiceprzewodniczącym Towarzystwa Ekonomistów Polskich

Mnożenie preferencji dla małych firm może paradoksalnie hamować tempo wzrostu produktywności, które w długim okresie jest głównym źródłem realnego wzrostu dochodu. System podatkowy i składkowy nie powinien zniechęcać osób przedsiębiorczych do rozwijania firm. Większe przedsiębiorstwa są z reguły bardziej wydajne niż małe, głównie dzięki korzyściom skali. Wzrostowi produktywności nie służą dodatkowe obciążenia osób najbardziej przedsiębiorczych i zdolnych, które mają wysokie dochody. Likwidacja limitu składek ZUS czy wprowadzenie tzw. daniny solidarnościowej nie ma nic wspólnego z solidarnością społeczną. To dowód, że gdy rząd zwiększa wydatki, musi w końcu szukać dodatkowych dochodów.

Pozostało 90% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację