Urząd antymonopolowy to ważna instytucja w gospodarce rynkowej. Ma czuwać nad tym, żeby konkurencja między firmami była uczciwa i żeby nie nabijały sobie one w sposób nieuzasadniony kiesy kosztem klientów. A prezes urzędu jest na tyle ważną osobą, że o obsadzeniu tego stanowiska decyduje właśnie premier. I oczywiście ma pełne prawo w każdej chwili zmienić osobę kierującą UOKiK, zwłaszcza że na tym stanowisku nie obowiązuje zasada kadencyjności.
Ale jeśli premier decyduje się już na zmianę, to powinien podać przyczyny i najlepiej nazwisko następcy. Tymczasem odwołanie Małgorzaty Krasnodębskiej-Tomkiel odbyło się nagle i bez żadnego uzasadnienia, jeśli nie liczyć luźnych uwag rzeczniczki rządu o tym, że świat się zmienia i potrzebne jest nowe spojrzenie na pojawiające się zagrożenia. Następca prezes UOKiK ma zostać wybrany w konkursie, który dopiero zostanie ogłoszony. Nie wiadomo więc, ile czasu potrwa proces wymiany.
Taki styl rodzi spekulacje o powody decyzji Donalda Tuska. Przypomina się zablokowanie przez Krasnodębską-Tomkiel forsowanego przez rząd projektu przejęcia państwowej Energii przez również państwową Polska Grupę Energetyczną i zaniechania jej urzędu w aferze Amber Gold. Ale sprawa Energii miała miejsce trzy lata temu, a w przypadku Amber Gold większe pretensje można mieć do kilku innych instytucji państwowych.
Cała sytuacja przypomina trochę okoliczności odwołania Anny Streżyńskiej kierującej Urzędem Komunikacji Elektronicznej. Jej kadencja upłynęła w maju 2011 r., co było dobrą okazją do zmiany na tym stanowisku. Ale Donald Tusk czekał z powołaniem nowej szefowej UKE ponad pół roku, a Streżyńska w tym czasie była pełniącą obowiązki prezesa. Miejmy nadzieję, że w przypadku UOKiK proces zmian na szczycie potrwa krócej.