Ta sprawa ciągnie się już prawie ćwierć wieku, tak dawno temu zrodził się bowiem pomysł, by Opera Bałtycka w Gdańsku miała porządną siedzibę. A od kilkunastu lat wręcz głośno mówi się, że to, czym ona dysponuje, urąga wszelkim nowoczesnym standardom teatralnym. To zaadaptowana dawna, poniemiecka hala, w której odbywały się walki bokserskie. W PRL-u dobudowano do niej foyer, żeby widzowie mogli przynajmniej wejść i wyjść z przedstawienia w normalnych warunkach. Na dodatek przez lata dzieliła ten gmach z Filharmonią, która w 2007 roku przeniosła się do zrewitalizowanych i przebudowanych budynków dawnej elektrowni na gdańskiej Ołowiance.
Gdańsk nie może się zdecydować, gdzie ulokować Operę Bałtycką
Powstał, jak to często w takich sytuacjach bywa, społeczny komitet budowy, na Politechnice Gdańskiej rodziły się nawet prace magisterskie z projektami nowej Opery Bałtyckiej. Mnożyły się też pomysły, gdzie mogłaby ona powstać, takich lokalizacji wskazano w minionych latach niemal dziesięć, również w Oliwie czy na terenach po dawnym lotnisku na gdańskiej Zaspie.
Mnożyły się też pomysły, gdzie mogłaby ona powstać, takich lokalizacji wskazano w minionych latach niemal dziesięć
Brakowało tylko jednego: woli decydentów, by którykolwiek z tych projektów wcielić w życie. Jeszcze dziesięć lat temu marszałek województwa pomorskiego Mieczysław Struk, któremu Opera Bałtycka podlega, w wywiadzie prasowym zastanawiał się, czy nowa jej siedziba jest w ogóle potrzebna, skoro „posiadanie obiektów kultury wysokiej wyróżnia metropolię gdańską na mapie Polski, a oferta kulturalna Trójmiasta jest bardzo bogata”.
Gdańsk i jego władze szczyciły się wówczas nowymi inwestycjami: Europejskim Centrum Solidarności i Teatrem Szekspirowskim. Po dziesięciu latach ich urok jednak spowszedniał, a stary gmach Opery przy przelotowej w Trójmieście alei Zwycięstwa, w którym słychać przejeżdżające tramwaje, zaprzecza jakimkolwiek ambicjom kulturalnym Gdańska.