Jak się zostaje pierwszym polskim reżyserem w Metropolitan Opera? I reżyseruje tam trzeci raz.
Wszystko, co się wydarzyło, było wypadkową tego, co robiłem wcześniej. Dyrektor Peter Gelb widział mój spektakl, czyli „Jolantę” Czajkowskiego w Baden-Baden w Niemczech. Bardzo mu się podobał. Powiedział, że chciałby wystawić „Jolantę”, dodając jednak jeszcze inny tytuł, a ja zaproponowałem „Sinobrodego” Bartoka.
Tak doszło do mojej pierwszej premiery w MET w 2015 r. Dobrych kilka lat temu, więc z dzisiejszej perspektywy mogę spokojnie mówić, że był to olśniewający sukces. „The New York Times” umieścił ten spektakl w dziesiątce najlepszych przedstawień roku. To było naprawdę wspaniałe wydarzenie i moje wejście do MET.
Dlaczego wcześniej nie było polskich reżyserów w MET?
Wydaje mi się, że zaważyła specyfika miejsca, ale trzeba by o tym mówić szerzej – o Ameryce i o Europie. W największym skrócie, w Stanach panuje kult dobrego opowiadania historii i utrzymania uwagi widza w zajmujący sposób. W Stanach Zjednoczonych nie chodzi o przesłanie, tylko o historię. To w Europie bijemy się o idee, o przesłanie. Często, gdy omawiałem w MET jakiś temat, padał komentarz: to jest Central European Thinking! Na początku odpowiadałem: o czym ty w ogóle do mnie mówisz? A chodzi o coś konkretnego: o miejsce i funkcję, jaką sztuka zajmuje w społeczeństwie. Jeśli chcesz pracować w Ameryce, nie możesz na siłę zbawiać, moralizować czy uczyć.
Nasz europejski sposób myślenia często jest skażony ideologicznością, poczuciem misji, czego rewersem jest często ego artysty. Weźmy w Polsce przykład kina moralnego niepokoju. Z jednej strony był to okres ważny ideowo, a z drugiej strony, moim zdaniem, szalenie spłaszczył polskie kino. Ważne było tylko to, po której stronie stoi bohater. Z tego rodził się prosty podział: film nasz i nie nasz. W dobie wolności takie filmy mogą mieć walor wyłącznie historyczny.
Czy my w życiu znamy postaci wyłącznie dobre albo złe? Tymczasem bywa, że reżyserzy tak myślą. I to jest różnica między Ameryką a Europą. Życie kontra idea. Ja zawsze wolałem opowiadać historie. Ponieważ sala MET mieści 4000 osób, dla porównania zaś opera warszawska, która w warunkach europejskich jest ogromna – blisko połowę. To uświadamia nam, że w MET z myślą o dziesięciu spektaklach – musimy zawalczyć o 40 000 widzów. Wtedy trzeba zrozumieć, że na widowni będą siedzieli ludzi starsi i młodzi, mądrzejsi i mniej zorientowani. Mamy do czynienia z wielkim budżetem, z wielką odpowiedzialnością finansową oraz artystyczną za publiczność, bo przychodzą do MET kowboje z Oklahomy i nowojorczycy. A to są skrajnie różne światy.