Mieszkania są coraz droższe, o czym świadczą nie tyle wartości nominalne, ile siła nabywcza, czyli ile mkw. można kupić za średnią pensję.
Nie jest tak źle jak w szalonej hossie z lat 2005–2007, ale trend niepokoi. Przykładem niech będzie Kraków, gdzie wahania są największe. W I kw. przeciętne wynagrodzenie pozwalało kupić 0,64 mkw., a jeszcze trzy, cztery lata temu 0,72 mkw. Do hossy z 2007 r. wciąż daleko, wtedy pensja starczała na nabycie 0,4 mkw.
Rośnie dysproporcja...
– Tempo wzrostu cen mieszkań od trzech lat nieznacznie przewyższa dynamikę przeciętnych wynagrodzeń. I choć intensywność tego zjawiska jest zdecydowanie mniejsza niż w trakcie pamiętnej bańki z lat 2007–2008, to w połączeniu z potencjalnym zaostrzeniem polityki monetarnej może ono jednak w perspektywie kilku kwartałów prowadzić do schłodzenia rynku, a co za tym idzie, również cen – wskazuje Kamil Zduniuk, ekspert w departamencie analiz makroekonomicznych Banku Pekao.
Jarosław Sadowski, główny analityk Expander Advisors, przyznaje, że jeśli ceny będą rosły szybciej od wynagrodzeń i jeśli dodatkowo znacząco wzrosną stopy procentowe, to popyt może wyhamować.
– Osoby, które kupują mieszkania z pomocą kredytu, kierują się przede wszystkim tym, jak wysoka będzie rata w porównaniu z otrzymywanym wynagrodzeniem. Inwestorzy natomiast przy wyższym oprocentowaniu np. obligacji mogą zmniejszyć zainteresowanie rynkiem mieszkaniowym – mówi Sadowski. – Odwrócenie się tendencji na rynku nieruchomości wcale nie musi nastąpić w najbliższym czasie. Mody i trendy inwestycyjne nierzadko doprowadzają do znacznego przewartościowania/niedowartościowania, zanim dojdzie do ich odwrócenia. Nie można więc wykluczyć, że wskaźnik dostępności zejdzie jeszcze niżej, zanim trend się odwróci – dodaje.