W Sejmie trwają prace nad prezydenckim projektem ustawy o asystencji osobistej, pod którego adresem podczas ostatniego posiedzenia parlamentarnego zespołu ds. osób niepełnosprawnych padło wiele krytycznych uwag. A wśród nich zarzut, że sami zainteresowani nie będą mogli wybierać asystentów. Ich obawy są słuszne?
Niestety, nie wiem, skąd się wzięły. W przygotowanym przez nas projekcie ustawy znalazła się gwarancja wyboru między co najmniej dwoma asystentami przedstawionymi przez usługodawcę, czyli w praktyce zobowiązany do tego powiat lub – na jego zlecenie – np. urząd gminy, centrum usług społecznych czy organizację pozarządową. A jednym z nich może być osoba preferowana, wskazana przez osobę z niepełnosprawnością lub ta, z której usług korzystała ona do tej pory, np. podczas trwania programu gminnego.
Czytaj więcej
Nienawiść z powodu niepełnosprawności, wieku, płci, orientacji seksualnej lub tożsamości płciowej pokrzywdzonego będzie karana surowiej niż dotychczas - nawet do 5 lat więzienia.
I to ona też ostatecznie, w sposób niezależny, wybierze dla siebie asystenta. Co prawda podczas konsultacji, m.in. z powiatami, pojawiły się wątpliwości dotyczące tego zapisu, ale z zupełnie innego powodu – z obawy, że asystentów będzie zbyt mało, aby każdemu wnioskującemu przedstawić taką alternatywę.
Ten medal ma dwie strony, bo tak jak przepisami nie mogliśmy zobowiązać osoby z niepełnosprawnością do wskazania swojego kandydata – którego ona może po prostu nie mieć – tak usługodawcy nie mogliśmy zmusić do zatrudnienia konkretnego człowieka, bez względu na okoliczności. Ten przecież może nie zgodzić się np. na proponowane przez powiat stawki i warunki świadczenia usługi. Trzeba pamiętać, że to dwie strony zawrą umowę – najpewniej w większości przypadków o pracę, a rzadziej zlecenia – więc muszą się one ze sobą porozumieć. Nie mogłam jednak odpowiedzieć na te wątpliwości, bo o posiedzeniu zespołu nie zostałam powiadomiona.