„Odgłosy parady docierały aż tu” – patrząc na pierwsze zdanie z „Widowiska” i na ostatnie wydarzenia z kraju, można powiedzieć, że Przemysław Borkowski porusza tematy tabu w najnowszej lekturze?
Jeśli już, to nie tego rodzaju. Spory światopoglądowe interesują mnie, ale tylko prywatnie. Gdy piszę, o wiele ciekawsze wydają mi się te aspekty ludzkiej egzystencji, które dotykają nas wszystkich, niezależnie od wyznawanego światopoglądu, afiliacji politycznej, narodowości, czy orientacji seksualnej. W mojej powieści chodzi o zupełnie inny rodzaj parady: o paradę rozpoczynającą festiwal teatralny. To na oczach jej uczestników i widzów dochodzi do pierwszego morderstwa. Morderstwa tak widowiskowego i zaaranżowanego w tak teatralny sposób, że wszyscy biorą je za jeden z punktów jej programu. Widzą je, ale jednocześnie jakby go nie zauważają.
„Agresja nie świadczy o zaburzeniach psychicznych. Należy do normalnego arsenału ludzkich zachowań” – dzięki takim zdaniom „Widowisko” odpowiada na pytanie, dlaczego ludzie tak chętnie dopuszczają się złych uczynków?
Mam nadzieję, że chociaż zbliża się do takiej odpowiedzi, bo pytanie o naturę i pochodzenie zła jest jednym z najciekawszych, jakie możemy zadać. Zadziwiające jest na przykład to, jak mało osób czyni zło przyznając się do tego przed samym sobą. Jak mało jest tych, którzy z pełną świadomością mówią: „Tak, jestem zły i wybieram zło”. Większość – nawet ów przysłowiowy Hitler, który prędzej czy później zawsze pojawia się przy tego typu kwestiach – uważa, że zabijając, gwałcąc lub kradnąc, dokonuje jakiegoś rodzaju „dobrego uczynku”: wymierza sprawiedliwą karę, uwalnia świat od większego zła, wyrównuje rachunki, odbiera coś, co mu się słusznie należy itp. To jednak wszystko są tylko racjonalizacje starszego ewolucyjnie od norm etycznych impulsu. Prawda jest bowiem taka, że jesteśmy agresywni. I jako gatunek i jako jednostki. Prawo, religia i normy społeczne próbują tę agresję stłumić lub skanalizować (podobnie zresztą jak pociąg seksualny), tylko nie zawsze się to udaje. Są chwile, gdy ta stłumiona agresja wybija na powierzchnię, niczym woda z przeciążonych kanałów burzowych. W normalnej sytuacji – gdy jesteśmy w miarę zadowoleni, nic nas nie irytuje ani nie boli, gdy wszystko jest mniej więcej w porządku – każdy z nas jest dobrym człowiekiem, który, gdyby go o to spytać, wyznaje chrześcijańskie zasady miłości bliźniego i zwyciężania zła dobrem. Gdy jednak sytuacja staje się odrobinę mniej komfortowa, bardzo szybko jesteśmy skłonni porzucić te swoje szczytne ideały, i czasami potrzeba do tego naprawdę niewiele.
„Disco-sztuka? To takie pop-gówno, bryk udający prawdziwy utwór, mozaikę w kiblu z potłuczonych greckich waz” – środowisko disco-polo raczej nie będzie zachwycone tym, jak opisał pan ich ulubiony gatunek muzyczny. Dlaczego postawił pan na taką formę?