Przemysław Borkowski: Każdy z nas ma dwie strony osobowości

– Tworząc bohaterów swoich książek opisuję często swoich bliższych lub dalszych znajomych. O wiele ciekawsze jest jednak, by to na siebie spróbować popatrzeć, jak na potencjalnego mordercę i to właśnie w sobie poszukać i odkryć emocje i motywacje mogące popchnąć do zbrodni – mówi serwisowi rp.pl Przemysław Borkowski, który powraca do świata literatury z powieścią „Widowisko”.

Aktualizacja: 18.09.2019 15:48 Publikacja: 18.09.2019 15:42

Przemysław Borkowski: Każdy z nas ma dwie strony osobowości

Foto: Anika Nojszewska

„Odgłosy parady docierały aż tu” – patrząc na pierwsze zdanie z „Widowiska” i na ostatnie wydarzenia z kraju, można powiedzieć, że Przemysław Borkowski porusza tematy tabu w najnowszej lekturze?

Jeśli już, to nie tego rodzaju. Spory światopoglądowe interesują mnie, ale tylko prywatnie. Gdy piszę, o wiele ciekawsze wydają mi się te aspekty ludzkiej egzystencji, które dotykają nas wszystkich, niezależnie od wyznawanego światopoglądu, afiliacji politycznej, narodowości, czy orientacji seksualnej. W mojej powieści chodzi o zupełnie inny rodzaj parady: o paradę rozpoczynającą festiwal teatralny. To na oczach jej uczestników i widzów dochodzi do pierwszego morderstwa. Morderstwa tak widowiskowego i zaaranżowanego w tak teatralny sposób, że wszyscy biorą je za jeden z punktów jej programu. Widzą je, ale jednocześnie jakby go nie zauważają.

„Agresja nie świadczy o zaburzeniach psychicznych. Należy do normalnego arsenału ludzkich zachowań” – dzięki takim zdaniom „Widowisko” odpowiada na pytanie, dlaczego ludzie tak chętnie dopuszczają się złych uczynków?

Mam nadzieję, że chociaż zbliża się do takiej odpowiedzi, bo pytanie o naturę i pochodzenie zła jest jednym z najciekawszych, jakie możemy zadać. Zadziwiające jest na przykład to, jak mało osób czyni zło przyznając się do tego przed samym sobą. Jak mało jest tych, którzy z pełną świadomością mówią: „Tak, jestem zły i wybieram zło”. Większość – nawet ów przysłowiowy Hitler, który prędzej czy później zawsze pojawia się przy tego typu kwestiach  – uważa, że zabijając, gwałcąc lub kradnąc, dokonuje jakiegoś rodzaju „dobrego uczynku”: wymierza sprawiedliwą karę, uwalnia świat od większego zła, wyrównuje rachunki, odbiera coś, co mu się słusznie należy itp. To jednak wszystko są tylko racjonalizacje starszego ewolucyjnie od norm etycznych impulsu. Prawda jest bowiem taka, że jesteśmy agresywni. I jako gatunek i jako jednostki. Prawo, religia i normy społeczne próbują tę agresję stłumić lub skanalizować (podobnie zresztą jak pociąg seksualny), tylko nie zawsze się to udaje. Są chwile, gdy ta stłumiona agresja wybija na powierzchnię, niczym woda z przeciążonych kanałów burzowych. W normalnej sytuacji – gdy jesteśmy w miarę zadowoleni, nic nas nie irytuje ani nie boli, gdy wszystko jest mniej więcej w porządku – każdy z nas jest dobrym człowiekiem, który, gdyby go o to spytać, wyznaje chrześcijańskie zasady miłości bliźniego i zwyciężania zła dobrem. Gdy jednak sytuacja staje się odrobinę mniej komfortowa, bardzo szybko jesteśmy skłonni porzucić te swoje szczytne ideały, i czasami potrzeba do tego naprawdę niewiele.  

„Disco-sztuka? To takie pop-gówno, bryk udający prawdziwy utwór, mozaikę w kiblu z potłuczonych greckich waz” – środowisko disco-polo raczej nie będzie zachwycone tym, jak opisał pan ich ulubiony gatunek muzyczny. Dlaczego postawił pan na taką formę?

W tym konkretnym cytacie nie chodzi o disco-polo, ale o taki rodzaj przedstawiania sztuki wyższej, na przykład sztuk teatralnych, który próbując ją uwspółcześnić i uatrakcyjnić, czyni z niej rozrywkę na poziomie telewizyjnego show. Dyrektor teatru – jeden z bohaterów „Widowiska” – który wypowiada tę kwestię - jest zmuszony na polecenie swoich politycznych mocodawców coś takiego właśnie zrobić, lecz sam odczuwa wobec swojego dzieła głęboką pogardę.

Poza wciągającą zagadką, przemyślaną zbrodnią i wyrazistym bohaterem, czym charakteryzuje się „Widowisko”?

Mam wrażenie, że właśnie tytułową widowiskowością. Zarówno morderca planujący swoje zbrodnie, jak i autor je opisujący, wykazali się sporą wyobraźnią i stworzyli wspólnie kilka naprawdę spektakularnych scen. Jest w nim również – jak zwykle w moich książkach – spora doza psychologii, bo to, co mnie zawsze najbardziej interesuje, to motywacje, wewnętrzne powody, dla których ludzie popełniają zbrodnie. Dodatkowo czytelnik ma szansę za jego sprawą zajrzeć za kulisy teatru i to zarówno w dosłownym, jak i w metaforycznym sensie. Mogę mu to w wiarygodny sposób umożliwić, gdyż sam miewałem z teatrem dość wiele wspólnego. Poczynając od tego, że wraz w moim zespołem wiele razy występowałem na deskach wielu teatrów (w tym opisywanego w „Widowisku” Teatru im. Stefana Jaracza w Olsztynie), kończąc na tym, że znam osobiście paru aktorów i wysłuchałem z ich ust mnóstwa ciekawych historii, z których część wykorzystałem w tej książce.

Jak zrodził się pomysł na stworzenie takiej fabuły?

U mnie pomysł na książkę zaczyna się zawsze od jednej sceny. W przypadku „Widowiska” taką sceną była wizja rycerza w pełnej zbroi walczącego z pociągiem niczym ze smokiem na wiadukcie kolejowym wznoszącym się wysoko nad miastem. Przez długi czas ta wizja była tylko wizją i nie miałem w stosunku do niej żadnych specjalnych planów. Któregoś dnia jednak zacząłem ją wzbogacać o nowe elementy i wtedy pomyślałem sobie, że byłby to świetny początek kryminału. Oto rycerz nie jest tam z własnej woli, został przyprowadzony i ubrany w zbroję przez mordercę; zbroja jest rekwizytem teatralnym w pobliskim teatrze; a wszystkiemu temu przygląda się tłum widzów zgromadzonych poniżej. Potem wystarczyło tylko dopisać resztę książki.

„Osobowość wieloraka pojawia się zazwyczaj w wyniku silnej traumy, przeżytej najczęściej w dzieciństwie” – w tym zdaniu z „Widowiska” zdradziłem właśnie charakteryzację mordercy?

Na to pytanie nie mogę odpowiedzieć, żeby nie psuć czytelnikom przyjemności z czytania. Mogę tylko powiedzieć, że ten trop jest bardzo poważnie brany pod uwagę przez Rozłuckiego, mimo że jego przyjaciel, doktor Goczał, ma spore wątpliwości zarówno jeśli chodzi o osobę o to podejrzewaną, jak i o to, czy takie schorzenie w ogóle istnieje.

Dlaczego to właśnie okres dzieciństwa tak bardzo rzutuje na nasze późniejsze lata?

Dlatego, że wtedy wszystko dzieje się po raz pierwszy. Po raz pierwszy stykamy się z różnymi uczuciami, problemami i zjawiskami. To, jak na nie po raz pierwszy zareagujemy, tworzy najczęściej schemat reagowania na nie w przyszłości. Taki schemat bardzo trudno potem zmienić, a już zwłaszcza wtedy, gdy towarzyszy mu trauma związana z jakimś silnym, negatywnym przeżyciem.

„To prawdziwa przyjemność patrzeć na swoich znajomych jak na potencjalnych morderców” – patrząc na słowa Jacka Gramma z filmu „88 minut”, odnajdujemy odpowiedź, jak tworzy pan bohaterów swoich powieści?

No tak, to dość oczywisty i, jak sądzę, bardzo popularny wśród pisarzy sposób. Ja też tworząc bohaterów swoich książek – także tych zdecydowanie negatywnych – opisuję często swoich bliższych lub dalszych znajomych. O wiele ciekawsze jest jednak, by to na siebie spróbować popatrzeć, jak na potencjalnego mordercę i to właśnie w sobie poszukać i odkryć emocje i motywacje mogące popchnąć do zbrodni. Większość z moich złych bohaterów ma, więc też sporo ze mnie. To jest tak naprawdę moja pisarska metoda: znaleźć w sobie iskierkę zła i rozdmuchać ją na kartach powieści do rozmiaru pożaru. Ale tak, bywa to w dosyć przewrotny sposób przyjemne.

Jest pan również autorem tekstów Kabaretu Moralnego Niepokoju. Gdy siadał pan do pierwszej powieści, pojawiały się myśli, by pójść w kierunku gatunku Alka Rogozińskiego?

Nie, nigdy nie miałem takich pomysłów. Po pierwsze sam niezbyt lubię ten nurt powieści kryminalnej, który próbuje mieszać ją z komedią; po drugie na tyle silnie wyżywam się „komediowo” w kabarecie, że nie potrzebuję robić tego jeszcze w trakcie pisania książek. Każdy z nas ma chyba dwie strony osobowości: jasną i tę trochę mniej. Ja w swojej działalności literackiej eksploruję i eksploatuję raczej tę drugą.  To właśnie ta ciemna strona ciekawi mnie o wiele bardziej, gdy piszę.

„Widowisko” jest trzecim pana dziełem po „Zakładniku” i „Niedobrym pasterzu”. Fabuła pozostaje w wersji spisanej, czy pojawiają się rozmowy na temat ekranizacji którejś z części?

Na razie nikt się do mnie jeszcze z taką propozycją nie zgłosił, mimo iż codziennie wyglądam tęsknie przez okno. Ale już mówiąc poważnie: myślę, że moje książki, a już zwłaszcza „Widowisko”, byłyby bardzo dobrym materiałem na film. Wiele osób mi zresztą to mówi. Jest w nich sporo scen, które w zasadzie żywcem można by przenieść do filmu. Ale na razie czekam. Tarantino jest zdaje się teraz trochę mniej zajęty; może w końcu zadzwoni?

„U mnie jest blisko z serca do papieru” – pisała Agnieszka Osiecka w „Rozmowach w tańcu. Jak przytoczone słowa pasują do Przemysława Borkowskiego?

Pasują bardzo. Stety i niestety. Niestety, bo pisanie „przez siebie” bywa wyniszczające psychicznie i może być też ryzykowne artystycznie. Stety, bo podstawowym budulcem powieści nie są tak naprawdę wydarzenia w niej opisywane, ale emocje. Te zaś najłatwiej odnaleźć w sobie i w swoich osobistych doświadczeniach. Pisać zawsze powinno się krwią i łzami, choć z drugiej strony nie można też dopuścić, by te dwa płyny zatopiły i rozmiękczyły akcję. Nie wiem, czy zawsze ta sztuka balansu mi się udaje, no ale to w końcu dopiero moja trzecia książka, a ja jestem w sumie jeszcze stosunkowo młody. Wraz z nabieraniem pisarskiego doświadczenia z jednej strony, a wygaszaniem wraz wiekiem różnych żądz i popędów z drugiej, osiągnę, mam nadzieję, w końcu w tym względzie odpowiednią równowagę.

„Odgłosy parady docierały aż tu” – patrząc na pierwsze zdanie z „Widowiska” i na ostatnie wydarzenia z kraju, można powiedzieć, że Przemysław Borkowski porusza tematy tabu w najnowszej lekturze?

Jeśli już, to nie tego rodzaju. Spory światopoglądowe interesują mnie, ale tylko prywatnie. Gdy piszę, o wiele ciekawsze wydają mi się te aspekty ludzkiej egzystencji, które dotykają nas wszystkich, niezależnie od wyznawanego światopoglądu, afiliacji politycznej, narodowości, czy orientacji seksualnej. W mojej powieści chodzi o zupełnie inny rodzaj parady: o paradę rozpoczynającą festiwal teatralny. To na oczach jej uczestników i widzów dochodzi do pierwszego morderstwa. Morderstwa tak widowiskowego i zaaranżowanego w tak teatralny sposób, że wszyscy biorą je za jeden z punktów jej programu. Widzą je, ale jednocześnie jakby go nie zauważają.

Pozostało 91% artykułu
Literatura
"To dla Pani ta cisza" Mario Vargasa Llosy. "Myślę, że powieść jest już skończona"
Literatura
Zbigniew Herbert - poeta-podróżnik na immersyjnej urodzinowej wystawie
Literatura
Nagroda Conrada dla Marii Halber
Literatura
Książka napisana bez oka. Salman Rushdie po zamachu
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Literatura
Leszek Szaruga nie żyje. Walczył o godność