Kanclerz Merkel od 16 lat dbała o utrzymanie w Unii byłych krajów komunistycznych. To wynikało po części z jej doświadczeń życiowych w NRD, polskiego sąsiedztwa. Gdy Emmanuel Macron przekonywał ją do głębszej integracji Wspólnoty z wykluczeniem Europy Środkowej, powtarzała stanowcze „Nein!". Ale jej prawdopodobny następca, lider CDU Armin Laschet, z którym się pan niedawno spotkał, wywodzi się z Nadrenii i patrzy na zachód, ku Francji. Mówi o konieczności pogłębienia razem z Paryżem współpracy w Unii. Chce wrócić do europejskiej konstytucji, ograniczyć prawo weta w Radzie UE, także w polityce zagranicznej. Polsce grozi marginalizacja we Wspólnocie?
Mimo że w wielu sprawach się różnimy, nie odnoszę wrażenia, aby Armin Laschet był zwolennikiem turbointegracji. Sądzę, że trafiają do niego nasze argumenty, że próby przyspieszenia na siłę tego procesu, z pominięciem woli krajów Europy Środkowo-Wschodniej, nie tylko są skazane na porażkę ale też jeszcze bardziej podkopią społeczne zaufanie do Unii w całej Europie. Laschet jest niezwykle doświadczonym politykiem, ma długi staż w Chadecji, rządzi Nadrenią Północną-Westfalią, najludniejszym landem kraju, w którym mieszka zresztą najwięcej Polaków. Mocno interesuje się Polską, o której czerpie informacje w znacznym stopniu od sekretarza generalnego CDU Paula Ziemiaka, jednego z najbardziej zdolnych i perspektywicznych niemieckich polityków, który doskonale zna zarówno nasz kraj, jak i nasz język. Wie, że my też opowiadamy się za pogłębieniem integracji w takich obszarach, jak rzeczywiste funkcjonowanie jednolitego rynku, gdzie czas wreszcie przełamać bariery uderzające w wiele krajów, w tym w Polskę. Ale jednocześnie nie zgadzamy się na poszerzenie jej na prawo rodzinne i społeczne, wartości kulturowe czy dalszą harmonizację podatkową. Gdy zaś idzie o unijną konstytucję, próbowano ją wprowadzić w 2005 r. w znacznie bardziej sprzyjających niż dziś okolicznościach, gdy Wspólnota była mniejsza, nie miała poważnych problemów finansowych i była wolna od precedensu brexitu. A jednak ten pomysł został wówczas odrzucony we Francji i Holandii, krajach założycielskich UE. Zwyciężyło i tam przekonanie, że prawo konstytucyjne powinno pozostać domeną państw narodowych. Tym bardziej dziś nie ma żadnej szansy na ustanowienie unijnej konstytucji. I dobrze, bo nie to jest dziś głównym wyzwaniem stojącym przed Unią. W otwartej w maju w Brukseli debacie o przyszłości Unii chcemy skoncentrować się na odbudowie społecznego zaufania do Wspólnoty, np. poprzez wzmocnienie roli krajowych parlamentów w procesie integracji.
Przeczytaj także: Jan Truszczyński, Wojciech Warski: Nie chcemy być sami i słabi w Europie i na świecie
Tylko czy Polska ma jeszcze wystarczającą siłę przebicia w Berlinie, ktoś nas tam jeszcze słucha?
Gdyby było inaczej, nie mielibyśmy uruchomionych kanałów dialogu na niemal wszystkich poziomach, będąc z niemieckimi partnerami w stałym, intensywnym kontakcie. Niemcy doskonale zdają sobie sprawę, że bez Europy Środkowej nie da się w Unii posuwać spraw do przodu. Wspólnota ma dwa płuca, zachodnie i wschodnie. Dowodzi tego choćby debata nad polityką migracyjna: Niemcy próbowały w 2015 r. siłą przeforsować obowiązkowy system rozdziału uchodźców. Nic z tego nie wyszło. W czerwcu 2018 r. musiały w Radzie Europejskiej zaakceptować kompromis. Mam wrażenie, że ta lekcja została w Niemczech odrobiona: dziś już mało kto wspomina tam o obowiązkowym mechanizmie podziału imigrantów. Jest za to przekonanie, że tam, gdzie znajdujemy porozumienie, współpraca z Polską daje efekty. Jak w polityce poszerzenia Unii, gdzie zaangażowanie naszego kraju w ważny dla Niemiec tzw. proces berliński dotyczący integracji Bałkanów Zachodnich bardzo przyczynił się do rozpoczęcia negocjacji akcesyjnych z Albanią i Macedonią Północną. A przecież w interesie całej Unii leży, aby ten region nie przekształcił się w „czarną dziurę", gdzie swoje wpływy umocnią Rosja, Chiny, Turcja czy tzw. Państwo Islamskie. Gdy zaś idzie o zbliżenie francusko-niemieckie, to nie jest przecież nic nowego. Ale tu trzeba zachować realizm: mówimy o krajach, które ze sobą współpracują, tam gdzie im to odpowiada, ale też twardo bronią swoich interesów. Niedawno symbolicznie odnowiły to współdziałania zawierając tzw. traktat akwizgrański, ale nie widać, aby to się jakoś przekładało na konkretne efekty.