Co widziało audi pani premier? - przegląd prasy Tomasza Sobieckiego

Rozbite o oświęcimskie drzewo audi A8, którym jechała premier Beata Szydło, miało pod karoserią nie tylko pancerne wzmocnienia i zabezpieczenia, lecz również całą masę czujników, rejestratorów oraz innych elektronicznych wynalazków. Jak pisze „Rzeczpospolita”, cały ten zestaw może więc pełnić rolę „czarnej skrzynki”, której odczytanie pozwoli dokładnie odtworzyć przebieg wypadku, w wyniku którego w szpitalu wylądowała pani premier i dwóch jej ochroniarzy.

Publikacja: 24.02.2017 06:44

Co widziało audi pani premier? - przegląd prasy Tomasza Sobieckiego

Foto: Fotorzepa/Waldemar Kompała

Ponieważ jednak auto jest nowiutkie, elektronika też jest najnowsza, mało kto potrafi się z nią obchodzić. Stoi więc sobie audi na policyjnym parkingu i cierpliwie czeka na mechaników, by te cudeńka sprawnie wymontowali. Potem przyjdzie czas na fachowca, który potrafi elektroniczne zapisy odcyfrować. Nawet jeden został już o to poproszony przez śledczych, którzy nie chcą ujawniać jego nazwiska. Ponieważ jednak takich super fachowców jest w Polsce dwóch, cała nadzieja w tym, że ten drugi nie ogłosi, że to nie on dostał zlecenie. Bo wtedy całą anonimowość szlag trafi.

Najpierw szybka decyzja władz, potem kilka godzin na spakowanie rzeczy pod okiem tajniaków, w końcu przejazd na lotnisko i podróż do odległego miejsca, w którym czeka cela więzienna lub obóz odosobnienia…

To nie jest scenka z czasów ZSRR, której bohaterami byli dysydenci kwestionujący komunistyczną władzę. Tak – według tureckich dyplomatów, z którymi rozmawiała „Rzeczpospolita” – polskie władze powinny potraktować mieszkających u nas ludzi, których Ankara podejrzewa o sympatyzowanie z Fethullahem Gulenem. Ten muzułmański kaznodzieja jest przez turecki rząd oskarżany o przygotowanie nieudanego zamachu stanu. W samej Turcji tysiące jego zwolenników wylądowało w więzieniach, dziesiątki tysięcy straciło stanowiska, pracę albo jest szykanowanych.

Sam Gulen mieszka w USA, ale Ankara chce jego deportacji. Wywiera też presję na inne kraje, by zakazały działalności instytucji, które uważa za „gulenowskie”. W Polsce miałaby to być m.in. warszawska szkoła Meridian oraz Akademia Finansów i Biznesu Vistula. Władze tych instytucji zaprzeczają jakimkolwiek powiązaniom z Gulenem, choć przyznają, obywatele tureccy oraz Polacy tureckiego pochodzenia byli we władzach uczelni.

Co na to polski MSZ? Przyznaje, że strona turecka „poruszała” ten temat. Może przypomnimy Turkom czasy rozbiorów, których jako jedyni nie uznali? Wtedy formalnie nieistniejący Lechistan szanowali, a dziś Polskę już mniej?

Jeśli chodzi o wtrącanie się w sprawy innych krajów, swoją historię dokłada „Gazeta Wyborcza”. Opisuje działającego w Polsce Białorusina, który próbował zorganizować w krajach wyszehradzkich sieć organizacji wspierających Rosję. W Polsce chciał szczególnie wspomóc antyukraińskie demonstracje, by podgrzewając nastroje skonfliktować sąsiadujące kraje. Część tych planów omawiał z Moskwą, a ściślej z deputowanym do Dumy Państwowej Konstantinem Zatulinem, szefem Instytutu Krajów WNP. To właśnie instytut wspiera organizacje działające za granicą na rzecz Rosji. Białorusin miał nawet cennik – zorganizowanie demonstracji to 3,5-4 tys. euro na transparenty, głośniki i kanapki. 30 tys. euro plus prowizja miało zaś kosztować przeforsowanie w Sejmie przepisów niekorzystnych dla Ukraińców. Wszystko to opisywał w mailach do Zatulina, które wykradli hakerzy. Obydwaj panowie nie zaprzeczają, że się znają i kilka razy się spotkali, ale twierdzą, że o działaniach antyukraińskich w Polsce nie było mowy. No bo po rozmawiać, jak wszystko napisane?

I jeszcze raz o tym, że pisanie sobie, a życie sobie. „GW” wyjaśnia, w jaki sposób można obejść obowiązujące od 1 stycznia prawo, które mówi, że pracownik na umowie-zleceniu albo samozatrudniony nie może zarabiać mniej niż 13 złotych za godzinę. W razie kontroli trzeba wykazywać, ile godzin się pracowało, ile za to dostało, wszystko opisane i podzielone. Wydaje się – sprawa nie do obejścia. A jednak… Oto jedna z agencji ochroniarskich stosuje w umowach zapis, że owszem, płaci wymaganą urzędowo stawkę, ale tylko wtedy, gdy pracownik wypełnia należycie obowiązki. Bo jak nie wypełnia, można mu obniżyć wynagrodzenie. Kto o tym decyduje? Przełożony – alarmują związkowcy. Na jakiej podstawie? To już sam ustala. Zresztą, jak płacić pracownikowi 13 złotych, jeśli np. taki Sąd Rejonowy w Gostyninie chce ochrony za 8 złotych netto za godzinę, a ZUS w Płocku – 5,34. Tego nawet excel nie wytrzyma, chyba że w szarej strefie. A jak szara strefa, to znów mamy ZUS i sądy. Kółko się zamyka…

A wracając do Lechistanu - zapytają Państwo, skąd mi przyszła do głowy ta nazwa? Nie, nie poznałem jej na lekcji historii w liceum, ale znacznie wcześniej, przy lekturze „Przygód Koziołka Matołka”. Komiks, wystany cierpliwie w kolejce przez moją Mamę, zaczytałem niemal do cna (a dzieła zniszczenia dopełniło młodsze rodzeństwo). Dziś ciężko sobie wyobrazić kolejkę po książki, a jeśli już, to coraz trudniej znaleźć księgarnię, przed którą można by się w takim ogonku ustawić. Oto bowiem według danych „Rzeczpospolitej” w ubiegłym roku z urzędowych rejestrów zniknęło pół tysiąca księgarń i jest ich już tylko niecałe 4,5 tysiąca, a tak naprawdę działa nieco połowa z nich. To największy spadek od kilku lat. Powodów jest kilka: Polacy czytają bardzo mało – tylko około 40 proc. naszych rodaków przeczytało w ciągu roku przynajmniej jedną książkę. Jeśli już ktoś czyta, to coraz częściej korzysta z bibliotek. A jeśli już czyta i kupuje – to raczej przez internet lub w dyskontach czy hipermarketach. A księgarnie, tak jak moja ulubiona na warszawskich Bielanach, przędą coraz marniej. Ta moja, aby przetrwać, ustawiła między regałami na książki stojaki z galanterią papierniczą, półki z upominkami i maskotkami, a nawet duży ekspres do kawy. Pachnie pięknie, a książek coraz mniej. I nie pomaga księgarni nawet to, że mieści się u zbiegu ulic Żeromskiego i Reymonta, jej patronem jest Baczyński, a przez płot sąsiaduje z technikum księgarskim…

Ponieważ jednak auto jest nowiutkie, elektronika też jest najnowsza, mało kto potrafi się z nią obchodzić. Stoi więc sobie audi na policyjnym parkingu i cierpliwie czeka na mechaników, by te cudeńka sprawnie wymontowali. Potem przyjdzie czas na fachowca, który potrafi elektroniczne zapisy odcyfrować. Nawet jeden został już o to poproszony przez śledczych, którzy nie chcą ujawniać jego nazwiska. Ponieważ jednak takich super fachowców jest w Polsce dwóch, cała nadzieja w tym, że ten drugi nie ogłosi, że to nie on dostał zlecenie. Bo wtedy całą anonimowość szlag trafi.

Pozostało 90% artykułu
Kraj
Zmęczony, pijany czy agresywny? Kulisy zatrzymania ukraińskiego boksera i jego znajomego
Kraj
Policja pukała w nocy do mieszkańców Żagania. "Prosimy o ewakuację"
Kraj
Zamknięte mosty na granicy z Czechami. Głuchołazy, Malerzowice Wielkie
Kraj
Prof. Zbigniew Lew-Starowicz nie żyje
Materiał Promocyjny
Zarządzenie samochodami w firmie to złożony proces
Kraj
Zuzanna Dąbrowska: Poprawka z religii dla Episkopatu