W poniedziałek kraj przeżył atak powietrzny porównywalny z pierwszym masowym nalotem 10 października. Wtedy Rosjanie uszkodzili około jednej trzeciej ukraińskiej infrastruktury energetycznej. Ledwo ją naprawiono, nastąpiło kolejne uderzenie.
– Bardzo proszę, by cywile nie strzelali do (rosyjskich) dronów bojowych, bo mają niewielkie szanse zestrzelenia, a mogą trafić postronne osoby – apelował do mieszkańców Kijowa minister spraw wewnętrznych Denis Monastyrśkij w samym środku fali rosyjskich ataków.
Czytaj więcej
Wojskowy samolot spadł na budynki mieszkalne w mieście Jejsk w Kraju Krasnodarskim, ok. 70 km od Mariupola.
Prośbę ministra sprowokował jeden z kijowian, który z balkonu swego mieszkania strzelał z myśliwskiego sztucera do rosyjskich dronów. Ale szef resortu ma jednak kłopot większy niż zwykli mieszkańcy miasta. Stołeczny patrol policyjny zestrzelił bowiem wyprodukowany w Iranie pocisk lecący nad jedną z ulic – zwykłą bronią służbową. – Może by policjantów uzbroić w granatniki? – zaczęli się zastanawiać dziennikarze.
Zwykły terror
Nie mogąc pokonać Ukraińców na froncie, Kreml zaczął atakować infrastrukturę cywilną. Większość ukraińskich ekspertów uważa, że na ten pomysł Rosjanie wpadli w połowie września, gdy udało im się uszkodzić charkowską elektrociepłownię. Widząc skalę kłopotów, jakie wywołało to w milionowej metropolii, prawdopodobnie postanowili uderzać w takie cele w całym kraju.