Tak jakby niepozostawianie – jakkolwiek karygodne – śmieci po sobie miało zmniejszyć emisję dwutlenku węgla do atmosfery. Ale wrócę do propozycji z jakimi wyszedł do młodzieży, jeszcze przed demonstracjami, mój redakcyjny kolega. Zmierzyć się trzeba również z kilkoma porównaniami i tezami, padającymi w owym tekście.
„Warto uczyć i zacząć od własnego czystego podwórka, własnych chodników i pobliskiego parku i lasu. Bo to nasz świat, na który mamy wpływ, a wagary dla abstrakcyjnej obrony klimatu to para w gwizdek i... stracone lekcje” – pisał Tomasz Pietryga.
Zgoda. Warto, a nawet trzeba uczyć. Ale nie tylko i wyłącznie kultury osobistej, czego efektem jest zachowanie czystości wokół siebie. Uczyć trzeba, że człowiek jest tylko - a nie aż – jedną z setek części składowych ekosystemu zwanego Ziemią. I że każda, jednostkowa rezygnacja z foliowej torebki w sklepie ma znaczenie, bo jeśli to samo zrobią miliony innych, wtedy do atmosfery trafi mniej dwutlenku węgla, a morza i oceany będą czystsze. Nie jutro oczywiście, ale wtedy gdy dzisiejsza młodzież będzie dorosła już tak.
Wiedza, która mogłaby być zdobyta na „straconych lekcjach” nie przyniesie młodemu człowiekowi korzyści w dorosłym życiu porównywalnych – choćby w niewielkim stopniu - z możliwą w efekcie strajku refleksją u dorosłego decydenta, że ten klimat to jednak nie jest coś abstrakcyjnego i warto na przykład przyspieszyć z projektami ograniczającymi problem smogu. Komisja Europejska szacuje, że rocznie w Polsce smog zabija 44 tysiące osób. Na całym świecie, wedle danych Światowej Organizacji Zdrowia, z powodu zanieczyszczeń powietrza rocznie umiera 7 milionów ludzi. To tak a propos owej abstrakcyjności.
Zresztą podobne – mówiące o tym, że jest to abstrakcja - podejście do zmian klimatycznych funkcjonuje szerzej w „dorosłej” opinii publicznej. Dość wspomnieć prezydenta Andrzeja Dudę, który przyznał, że nie wie na ile w rzeczywistości człowiek przyczynia się do zmian klimatycznych.