Antonio Salazar w Portugalii, Augusto Pinochet w Chile, Benito Mussolini we Włoszech czy Alfredo Stroessner w Paragwaju: lista dyktatorów, którzy musieli się zadowolić skromnymi grobami po wprowadzeniu w ich krajach demokracji, jest na szczęście długa. Hiszpania potrzebowała aż 44 lat, aby pójść tym śladem. Francisco Franco, dyktator, który – pomijając ofiary wojny domowej – był zdaniem historyka Antony'ego Beevora odpowiedzialny za zamordowanie 200 tys. rodaków, spoczywał do tego czwartku w gigantycznej podziemnej bazylice, jakby jego ideologia nadal rządziła królestwem. W podziemiach są szczątki blisko 40 tys. często bezimiennych ofiar konfliktu, z których ponad połowa to republikanie spoczywający tu wbrew woli rodzin. Znak wyjątkowego upokorzenia ludzi, którzy bronili demokratycznie wybranej władzy.
Przez długi czas wydawało się, że ta polityka zapomnienia, popularnej także w Polsce grubej kreski, przynosi owoce. Ale dziś widać, jak wysoką cenę zapłaciło za nią królestwo. Znam bardzo wielu Hiszpanów, których stopa w tym miejscu nigdy nie stanie, tak wielka jest krzywda, której doznali ze strony Franco. To potomkowie zamordowanych przez faszystowskiego dyktatora republikanów, którzy do dziś nie wiedzą, gdzie spoczywają ich bliscy. Rodziny, które straciły w czasie dyktatury cały majątek. Represjonowani, którzy przez dziesiątki lat nie mogli iść na studia i pracować w administracji. Do dziś hiszpańscy dyplomaci wolą nie zdradzać stosunku do Franco w obawie, że zaszkodzi to ich karierze.
Gdy uderzył kryzys finansowy i masowa konsumpcja nie mogła już jednoczyć narodu, upiory przeszłości sparaliżowały państwo. Hiszpania ma teraz co roku wybory, bo koalicja prawicy z lewicą nie jest możliwa. Brak rozliczeń z frankizmem stał się potężnym paliwem dla katalońskiego secesjonizmu i zszargał opinię Hiszpanii na świecie. Nie mogąc się uwolnić od spuścizny bliskiej współpracy z frankizmem, Kościół patrzy bezsilnie na radykalną laicyzację państwa i bezprecedensowe załamanie przyrostu naturalnego.
Wyprowadzenie prochów Franco mogło położyć temu kres. Niestety, wiele wskazuje na to, że dla socjalistycznego rządu to jednorazowy gest, za którym nie pójdzie radykalna zmiana polityki historycznej państwa. Hiszpanie potrzebują jeszcze więcej odwagi.