Ekonomiści muszą liczyć ten tzw. produkt potencjalny, aby nie dopuścić do inflacji. Na czym polega prognozowanie inflacji? M.in. pokazuje się, czy będziemy mieli nadwyżkę popytu nad podażą. Inflacja pojawia się, gdy jest taka nadwyżka. Dlatego staramy się policzyć, jaki może być wzrost gospodarczy aby koniunktura nie wynikała z zadłużania się. Nie chodzi o to, by w ogóle nie było długu, tylko o to, by nie było długu, którego później nie ma jak sfinansować.
Jak sprawić, by potencjalny produkt był wyższy, czyli żeby potencjał wytwórczy był wyższy? Potrzeba inwestycji. Potrzeba kompetencji. Potrzeba niższych kosztów. Jeśli np. koszty energii są niższe, to przy tym samym majątku potrafimy wytworzyć więcej i taniej. Ale inaczej jest z wynagrodzeniami – z jednej strony dobrze, gdy są niższe, ale z drugiej zwykle za tym idzie niższa jakość i wydajność. Potrzeba więc wysokich kompetencji.
Zadaniem państwa jest dbanie o to, by ten potencjał wytwórczy był możliwie jak najwyższy. Np. to by była nowoczesna infrastruktura, by media nie kosztowały dużo więcej niż u konkurentów. Żeby regulacje były przewidywalne, a system podatkowy był stabilny. Żeby porządek prawny był przestrzegany. Żeby istniał porządek instytucjonalny, który nas chroni – cały system związany z nadzorem bankowym i finansowym.
To właśnie sprawia, że mając potencjał wytwórczy przedsiębiorcy są w stanie z niego wytworzyć więcej produktów i usług. Jeśli wzrost PKB jest wypracowany i wynika z wykorzystania tego potencjału, to jest podtrzymywalny. Jeśli natomiast jest uzyskany w wyniku stymulowania popytu bez dbania o równowagę makroekonomiczną, to wzrost szybuje, ale jest pusty, jest iluzją statystyczną z ukrytą inflacją.
Gospodarka rośnie na długu. Owszem, nie ma gospodarki bez długu, ale ważne, jak się go finansuje. Jeśli z tego co sami wypracujemy, to w porządku. Ale jeśli dług finansujemy kolejnym długiem, to wpadamy w spiralę zadłużenia.
Polsce grozi taka spirala?
Oczywiście. Proszę zobaczyć, jaka jest rentowności 10-letnich polskich obligacji?
Około 7 proc.
A dwa lata temu wynosiła 1,2 proc. To znaczy, że Polska musi pożyczać sześciokrotnie drożej. Rentowność obligacji dwuletnich jest zbliżona do 10-latek, co oznacza, że w ocenie pożyczających zdolność do regulowania długu będzie spadała. Oni wyceniają rosnące ryzyko tej gospodarki, ryzyko niewypłacalności.
Do tego jeszcze nam daleko. Polska to nie Grecja.
Ale to nie jest kwestia zero-jedynkowa. Jest cała przestrzeń faz pośrednich. Każdy uczestnik rynku ocenia stopień zagrożenia niezdolnością państwa do spłacenia długu po założonej cenie i odpowiedniego zwrotu. Inwestor chce mieć premię za ryzyko, jakie ponosi. A są kraje, które mają ujemną premię, tzn. trzeba im dopłacić, żeby zechciały przyjąć nasze pieniądze. Szwajcaria jest takim krajem – ryzyko trzymywania pieniędzy u siebie jest wyższe niż ryzyko powierzenie pieniędzy Szwajcarom. Oni zarabiają na swojej wiarygodności, a my dopłacamy z powodu obniżenia wiarygodności Polski.
Jak to znosi polski budżet?
Jeśli za obsługę długu płaciliśmy 1 proc. PKB, to był bezpieczny poziom.
Niektórzy ekonomiści zachęcali, by przy niskich stopach procentowych nie bać się zadłużać na ważne potrzeby.
Zapominali dodać, że nie można się zadłużać w nieskończoność, bo wpadnie się w spiralę długu. Gdyby pieniądze szły na zwiększenie majątku wytwórczego, nie byłoby problemu, ale one szły na spożycie i utrzymywanie poparcia elektoratu. I dzisiaj płacimy na obsługę długu 2 proc. PKB. Tendencja jest taka, że zaraz będziemy płacić 3 proc., a tu się zaczyna strefa niebezpieczna. Gdyby w Polsce prowadzono politykę gospodarczą w sposób równoważony, to byłoby OK. Ale my takiej nie mamy. Jest chaotyczna, wywołuje niepewność i zakłócenia. Jej konsekwencje widzimy. Teraz mamy krach tej polityki gospodarczej.
Niektórzy mówili, że dług nie jest problemem. Ale tu nie ma lunchu za darmo, ktoś płaci za ten dług. Choćby w postaci inflacji.
Deprecjacja oszczędności, spadek wartości wynagrodzenia, jeśli ktoś nie dostanie podwyżki?
Tak. Proszę też zobaczyć, co się dzieje z jakością produktów. Firmy i ludzie sięgają po coraz gorsze gatunki węgla. Zamiast Zielonego Ładu poruszamy się w kierunku bezładu.
Podoba się panu antyinflacyjna polityka rządu: obniżki VAT w ramach tarcz osłonowych?
Nie widzę tu ani polityki, ani antyinflacyjnej. Owszem, należy uruchamiać tarcze osłonowe w warunkach dwucyfrowej inflacji, ale tylko dla tych jednostek i organizacji, które nie są w stanie zabezpieczyć się przed gwałtownym wzrostem kosztów. Tą osłoną może być np. specjalna cena prądu dla niektórych organizacji, albo dodatek energetyczny dla najsłabszych gospodarstw domowych. Nikt nie podważa, że pewna część społeczeństwa powinna otrzymać osłony, ale nie wszyscy, także ci co zarabiają na inflacji. W imię czego?
Czy rząd się nalazł w pułapce: obniżył VAT na paliwa, nośniki energii i żywność, ale inflacja przyspieszyła. Jeśli zechce wrócić do zwykłych stawek VAT, tym bardziej ją przyspieszy.
To nie jest pułapka rządu, ale całego społeczeństwa. Stajemy wobec dramatycznego dylematu. Nie możemy tolerować dwucyfrowej inflacji, zmierzającej do inflacji galopującej, która nie jest do opanowania. To instrumentarium, o którym mówiłem, zapobiegłoby bardzo wysokiej inflacji. Tymczasem inflacja bazowa w krajach zachodu Europy (2-3 proc.) jest trzykrotnie niższa niż u nas. Dopuściliśmy do tego, ze inflacja się zadomowiła. Trzeba ją teraz zwalczać, bo sama się już nie wycofa.
Na czym dramatyzm sytuacji polega?
Na tym, że jeśli chce się prowadzić politykę dezinflacyjną, to NBP musi sprawić, że stopy procentowe będą realnie dodatnie. Tymczasem mamy stopy 5,25 proc. przy inflacji 13,9 proc. I chociaż ludzie płacą wysokie raty kredytów, to stopy w wymiarze realnym są bardziej ujemne niż wtedy, gdy nominalnie wynosiły tylko 0,1 proc. To nie jest walka z inflacją, tylko co najwyżej przymiarka do niej.
RPP ma dylemat, bo gwałtowniejsze windowanie stóp spowoduje problemy ze spłacalnością kredytów.
Jeśli RPP będzie tak jastrzębia, jak zapowiada, ale inne elementy polityki gospodarczej państwa nie będą nastawione na dezinflację, to Rada będzie musiała podnosić stopy tak wysoko, że zabije to wzrost gospodarczy. Są tacy, którzy mówią: nie patrzmy na recesję, ona będzie oczyszczająca, w dwa lata zdławimy inflację. Jednak pierwszą konsekwencją będzie zabicie wzrostu, drugą – dzika redystrybucja kosztów.
Co to znaczy?
Dezinflacja musi kosztować, a więc chroniąc jedne grupy trzeba przyjąć, że inne przez to będą bardziej narażone. Wszystkich nie da się ochronić. Główny dylemat polega więc na tym, jak przeprowadzić w Polsce dezinflację, aby utrzymać kraj na ścieżce wzrostu i nie doprowadzić do głębokiego, trwałego zbiednienia społeczeństwa. Teraz to wygląda bardzo dramatycznie. Z tak złożoną sytuacją żadna ekipa rządząca dotychczas nie miała do czynienia.
Oczywiście, można mówić o dramatycznej sytuacji, gdy zaczynała się polska transformacja. Ale władza miała wtedy przyzwolenie społeczne na dezinflację. Szybko je wytraciła, ale co miała zrobić, to zrobiła. Trudną sytuację mieliśmy, gdy na początku XXI . trzeba było radzić sobie z problemem długu publicznego (pamiętna dziura Bauca), bardzo wysokim bezrobociem, przygotowaniami do wejścia do Unii, szybkim osłabianiem się złotego.
Ale w obu tych przypadkach się udało. Dlaczego teraz miałoby się nie udać?
Teraz sytuacja jest o tyle bardziej skomplikowana, że w rządzie nie ma jasno określonej odpowiedzialność za politykę gospodarczą, a wewnątrz obozu rządzącego trwa ostra walka polityczna. Widać wyraźnie, że nie cele gospodarcze są nadrzędne, ale utrzymanie poparcia elektoratu. To wszystko sprawia, że mamy poważne zagrożenie. Ekonomiści są od tego, by uzmysławiać opinii publicznej złożoność sytuacji i kształtować racjonalne oczekiwania. Tymczasem żyjemy w świecie propagandowej iluzji na temat stanu naszej gospodarki.
Bo przez parę lat nieźle szło. Ekonomiści ostrzegali, ale dobra koniunktura w Europie Zachodniej ciągnęła naszą gospodarkę i ostrzeżenia się nie sprawdzały. Dopiero inflacja uświadomiła ludziom, że jest problem.
Jeśli ludzie mają pracę, a ich dochody rosną, nie muszą się kłopotać, że konkurencyjność gospodarki spada. Od tego mają rząd. Nie muszą się zastanawiać, czy kurs złotego i mechanizmy kursowe dobrze służą naszej gospodarce. Zadaniem rządu jest kształtowanie polityki gospodarczej nie do najbliższych wyborów, tylko takiej, która nada dynamikę gospodarce w dłuższej perspektywie. I nawet jeśli nie rozwiąże wszystkich problemów, to przynajmniej nie pogłębi najbardziej negatywnych objawów. Kolejne rządy mniej lub bardziej udanie prowadziły taką bezpieczną z punktu widzenia wzrostu gospodarczego politykę. Poza jednym rokiem pandemii nie mieliśmy od pierwszej fazy transformacji ujemnego wyniku. Zawsze szliśmy w górę. A teraz w wielu miejscach pójdziemy w dół. W tym roku, i to nie przez jeden miesiąc, zobaczymy ujemne wskaźniki wzrostu produkcji przemysłowej. Mam nadzieję, że obędzie się bez recesji, zwłaszcza głębokiej.
Na razie wszystko jednak prowadzone jest na zasadzie „jakoś to będzie”, „dług nie ma znaczenia”, „jesteśmy wzorem dla innych”, „nigdy w historii Polska nie rozwijała się tak dobrze”. Ale już wkrótce ktoś krzyknie: król jest nagi. Mówię nie po to, by dołożyć rządowi, ale by rozwiązać problem. Potrzebujemy rzetelnej diagnozy sytuacji gospodarczej i wiarygodnego programu naprawczego. Jeśli tego zabraknie, to jakoś tam będzie. Ale nie będzie dobrze.