– Bazując na historii, należałoby wysnuć wniosek, że powodzie to zjawiska o zakresie lokalnym z punktu widzenia gospodarki i nie oddziałują mocno na generalne trendy makroekonomiczne – ocenia w rozmowie z „Rzeczpospolitą” Marta Petka-Zagajewska, dyrektor biura analiz makroekonomicznych PKO Banku Polskiego. Zaznacza jednak, że mamy do czynienia z bardzo bolesnym doświadczeniem, a dotknięte regiony będą potrzebować dużego wsparcia.
Powódź raczej nie podbije inflacji
Potencjalnie najszybszego przełożenia moglibyśmy szukać w procesach inflacyjnych. Pojawiają się doniesienia, że rzeczy najbardziej potrzebne na zalanych terenach gwałtownie drożeją. – Buty gumowe czy rękawice są dwa razy droższe, niż były przed powodzią. Producenci lub hurtownicy zaczynają korzystać z tej dramatycznej sytuacji – mówił we wtorek premier Donald Tusk i zażądał pilnej interwencji od Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów.
Wydaje się jednak, że zagrożenie podbicia inflacji przez powódź w skali całego kraju jest niewielkie. – To jest czasowe, ograniczone terytorialnie, a te rzeczy nie mają znaczącej wagi w koszyku inflacyjnym – ocenia Petka-Zagajewska z PKO BP.
Czytaj więcej
Odbudowa po powodzi będzie kosztować budżet w tym roku 0,5 proc. PKB – mówią eksperci.