„Królestwo zwierząt” Thomasa Cailleya zostało uznane za jeden z najlepszych filmów francuskich ubiegłego roku. Miało 12 nominacji do Cezarów, skończyło rywalizację z 5 statuetkami. Nie mogło przeskoczyć rewelacyjnej „Anatomii upadku” Justine Triet, ale przypadły mu nagrody za zdjęcia, muzykę, kostiumy, dźwięk i efekty specjalne.
Jakaś niezbyt odległa przyszłość. Ale po ekranie nie latają statki powietrzne, w przestrzeni kosmicznej nie odbywają się gwiezdne wojny. Choć „Królestwo zwierząt” ma etykietkę science fiction, nie ma tu ani śladu kina rodem z Marvela. Bliżej mu do nastrojów, jakie wzbudziła ostatnia pandemia covid.
Bohaterowie „Królestwa zwierząt” mierzą się z mutacjami
W filmie Cailleya świat wygląda tak jak dzisiaj. Tylko dotknęła go tragedia. Zdarzyła się nagle. Niektórzy ludzie mutują, zamieniając się w hybrydy. Ich skóra pokrywa się sierścią albo, jak ptakom, wyrastają im skrzydła. Zamieniają się – chciałoby się przywołać tytuł powieści Tadeusza Konwickiego – w „zwierzoczłekoupiory”. Czy są groźni? Może jedni tak, ale inni nie. Jednak budzą strach i są izolowani od „normalnego” społeczeństwa.
W filmie Cailleya świat wygląda tak jak dzisiaj. Tylko dotknęła go tragedia
Bohaterowie „Królestwa zwierząt” mierzą się z tą właśnie sytuacją. Lana, żona Francois, zaczęła mutować. Tak: wyraźnie rzuciła się na Emile’a, szesnastoletniego syna, podrapała jego twarz. Trafiła do szpitala, ma zostać przewieziona do specjalnego ośrodka wybudowanego na prowincji. Francois i Emil przenoszą się tam, by być blisko niej. Miasteczko jest spokojne, położone wśród lasów. Tylko nowa betonowa budowla psuje sielskie widoki. I atmosferę, bo ludzie boją się zamkniętych tam „potworów”.