Trwa wojna w Ukrainie, jeden z aktorów w roli prezydenta broni kraju wraz z armią i obywatelami przed bestialską agresją Rosji, tymczasem Oscary zorganizowano jako wielką fetę, pełną glamouru, uśmiechów, wystrzałowych kreacji. Jak patrzeć na czerwony dywan, na którym przed wejściem do Dolby Theatre gwiazdy udzielają krótkich wywiadów, gdy w Ukrainie leje się krew, bombardowane są szpitale, szkoły i teatry, gdzie chronią się matki z dziećmi, zaś artyści walczą na pierwszej linii frontu, ryzykując życie?
Apple kontra Netflix
Podczas Oscarów były uwagi na temat równouprawnienia kobiet i maczyzmu, a także uśmiechy do artystów czarnoskórych. Ale amerykańscy filmowcy dzień po wizycie prezydenta Bidena we wschodniej Europie tragedię dziejącą się w Ukrainie skwitowali praktycznie jedną czarną planszą, na której wypisali słowa solidarności z walczącym narodem i prośbę o wsparcie. Zresztą skrzętnie unikając słowa wojna. Nieliczne gwiazdy miały na bogatych strojach niebieską wstążeczkę.
Czytaj więcej
Podczas gali rozdania tegorocznych Oscarów aktor Will Smith spoliczkował prezentera Chrisa Rocka. Smith stanął w obronie żony.
Wcześniej jedna z prowadzących galę, standuperka Amy Schumer, proponowała, by w czasie uroczystości mógł z telebimu przemówić Wołodymyr Zełenski. Po to, by jak najwięcej ludzi Zachodu uświadomiło sobie, jak wielką tragedią jest inwazja Rosji na Ukrainę. Amerykańska Akademia Filmowa jednak się na to nie zdecydowała. Pewnie Sean Penn, który właśnie kręci dokument o Ukrainie, rozczarowany postawą Akademii będzie musiał, jak zapowiedział, wyrzucić swoje dwa Oscary.
A i tak „the show must go on”. Wielkim faworytem tegorocznej edycji Oscarów był antywestern „Psie pazury”, w którym Jane Campion pokazała świat nieakceptujący inności, bezlitosny w stosunku do słabszych i tych, którzy wyłamują się z narzucanych przez społeczeństwo norm.