Był człowiekiem skromnym, życzliwym. Miał w sobie staromodną, rzadko już spotykaną przyzwoitość i niewymuszone poczucie humoru. Kina nigdy nie traktował jak trampoliny do sławy. Było jego pasją, której podporządkował życie. Mieszkał we Wrocławiu, z dala od ośrodków władzy, układów, blichtru. I stamtąd przyglądał się Polsce.
W świadomości widzów Sylwester Chęciński funkcjonuje głównie jako twórca komedii. Jego nakręcona w latach 1967-77 trylogia „Sami swoi”, „Nie ma mocnych” i „Kochaj albo rzuć” podbiła publiczność, stała się kultowa. W historii latami walczących o miedzę przesiedleńców ze Wschodu Chęciński postawił na pełny realizm. Przyglądał się Polsce, wiecznie skłóconej i podzielonej. I z przymrużeniem oka portretował czas socjalizmu. Teraz, gdy „nowe wraca”, wiele filmowych dialogów stało się przeraźliwie aktualnych. Choćby ten: „No sąd sądem, ale sprawiedliwość musi być po naszej stronie”... A jak inaczej w czasach narastającej agresji i hejtu, wygląda „śmieszny” konflikt Kargulów i Pawlaków.
Jednak portretując Polaków Chęciński nigdy nie pozwolił sobie na szyderstwo. Nie tylko w swojej najsłynniejszej sadze, ale też w „Rozmowach kontrolowanych” - rozgrywającej się w stanie wojennym komedii, w której portretując czas upadku demokracji i ograniczenia swobód obywatelskich skutecznie łączył konwencje Barei i Munka.
Zakochani w ciepłym humorze Chęcińskiego zapominamy czasem, że był on również twórcą obrazów sensacyjnych, obyczajowych, dramatu wojennego. Nie bez powodu nazywano go czasem malarzem polskich charakterów. A realizując swoje filmy, nawet w czasach, gdy inni wciąż ze szczyptą pogardy wypowiadali się o „komercji”, on zawsze podkreślał, jak bardzo zależy mu na na widzach.
Czytaj więcej
W wieku 91 lat we Wrocławiu zmarł reżyser Sylwester Chęciński, twórca trylogii o rodzinach Karguli i Pawlaków, czyli filmów "Sami swoi", "Nie ma mocnych" oraz "Kochaj albo rzuć".