Okoliczności biznesowe skłoniły polskiego przedsiębiorcę do zainwestowania w fabrykę w USA. Doznał szoku, kiedy władze i ich służby administracyjne robiły wszystko, aby jak najszybciej mógł uruchomić biznes. Fabryka kosztowała zauważalnie mniej niż w Polsce i w znacznie krótszym czasie udało się ją uruchomić. Problem nie tkwi, jak widać, w polskich przedsiębiorcach i polskiej gospodarce – sama z siebie nie wpadła w tzw. pułapkę średniego rozwoju, o której rozwodzą się politycy i ekonomiści. Jeżeli w niej jest, to oznacza, że ktoś musiał tę pułapkę na gospodarkę zastawić. Przez dekady robił to nie kto inny, tylko politycy. Nie ma powodu, aby polscy przedsiębiorcy nie byli traktowani po ludzku, tak jak w USA, również we własnej ojczyźnie.
Money for nothing
Rząd zachowuje się jak ubogi obywatel, który nieoczekiwanym zrządzeniem losu wygrywa główną nagrodę. Komunikacja rządu z obywatelami sprowadza się do informowania o wydawaniu pieniędzy, które traktowane są jak loteryjna wygrana. O nic nie trzeba dbać, bo jest jakaś, choć wyłącznie w wyobraźni rządzących, góra pieniędzy do wydania. Cała strategia rozwoju przypomina zachowanie utracjusza, który wchodząc w posiadanie fortuny, nie przejmuje się już przyszłością i nie przyjmuje do wiadomości, że pieniądze skończą mu się szybciej, niż sobie wyobraża.
Rząd stawia znak równości między wydaniem tych pieniędzy a dobrobytem. Stefan Kisielewski dawno temu przestrzegał, że rząd, który zabiera się do wszystkiego, niech się później nie dziwi, że jest pociągany do odpowiedzialności za wszystko.
Polacy w 1988 roku, kiedy przywrócono w naszym kraju wolność gospodarczą, mieli w przysłowiowych materacach bardzo ograniczone oszczędności – ok. 2 mld dolarów. Wystarczyła niebywała pracowitość i przedsiębiorczość, która rozkwitła w warunkach wolności gospodarczej, oraz rząd, który nie przeszkadzał, aby Polska stała się światowym symbolem gospodarczego tygrysa. Polacy sami byli twórcami największego od kilku stuleci gospodarczego sukcesu własnego kraju.
Im mniej rządzący rozumieli, wokół czego Polacy na co dzień tak się krzątają, tym szybciej rósł powszechny dobrobyt. Szczęśliwie wówczas aktywność rządu zatrzymała się na tzw. wskaźnikach makro i przedsiębiorstwach od czasów PRL do niego należących. Wskaźniki makro to nic innego, jak suma tych mikro, których najzwyczajniej nie umiano powiązać z aktywnością planktonu gospodarczego, jak trafnie nazwał małe firmy Krzysztof Dzierżawski.