Nie rezygnujmy z własnej waluty

Euro, mające stanowić ukoronowanie procesu integracji europejskiej, rozsadza Unię od środka – piszą ekonomiści.

Aktualizacja: 26.01.2017 22:00 Publikacja: 26.01.2017 20:29

„Rzeczpospolita” wznowiła dyskusję na temat wejścia Polski do strefy euro. Nasze stanowisko w tej kwestii najobszerniej przedstawiliśmy w książce „Paradoks euro. Jak wyjść z pułapki wspólnej waluty?” wydanej przed kilkoma miesiącami przez wydawnictwo Poltext. Uważamy, że Unia Europejska i wspólny rynek to wielkie osiągnięcia powojennej Europy i ich utrzymanie powinno być nadrzędnym celem polityki europejskiej, a także polityki polskiej w ramach UE. Natomiast wprowadzenie euro okazało się poważnym błędem. Wspólna waluta, mająca stanowić ukoronowanie procesu integracji, rozsadza Unię od środka. Dlatego, dla uratowania UE i wspólnego rynku, postulujemy kontrolowane rozwiązanie strefy euro, powrót do walut narodowych i uzgodnienie nowego systemu koordynacji walutowej w Europie. Uważamy, że jeśli zadanie rozwiązania strefy euro nie zostanie wykonane przez proeuropejskich i prorynkowych przywódców krajów UE, to najprawdopodobniej uczynią to ich antyeuropejscy i antyrynkowi następcy. W tym drugim przypadku UE i wspólny rynek zostaną zniszczone.

W polskiej dyskusji publicznej silnie zakorzeniona jest zupełnie inna optyka. Dość powszechne jest przekonanie, że determinacja europejskich elit politycznych nie pozwoli na wycofanie się z projektu euro. Uważa się, że Polska, nie chcąc znaleźć się na marginesie UE, powinna dołączyć do klubu państw strefy euro, gdzie zapadają kluczowe decyzje. Sądzi się, że obowiązująca w strefie euro dyscyplina pozytywnie wpłynie na jakość instytucji gospodarczych w Polsce i ułatwi prowadzenie zdrowej polityki makroekonomicznej, co zwiększy stabilność i rozwój polskiej gospodarki. Do tego wszystkiego dochodzą korzyści wynikające z pozbycia się kosztów wymiany walutowej i ryzyka kursowego.

Pojmujemy argumentację zwolenników wejścia Polski do strefy euro. Obawiamy się jednak, że nie uświadamiają sobie oni w pełni, jak poważne mogą być ekonomiczne konsekwencje takiego kroku. Jeśli brak własnej waluty osłabi polską gospodarkę, efektem będzie również osłabienie pozycji politycznej i bezpieczeństwa kraju. Dlatego chcemy przedstawić nasz tok myślenia dotyczący kluczowych – a często niestety błędnie rozumianych – kwestii, jakimi są znaczenie własnej waluty dla utrzymania międzynarodowej konkurencyjności gospodarki oraz znaczenie utrzymania konkurencyjności dla rozwoju gospodarczego kraju.

Konkurencyjności międzynarodowej nie należy mylić z produktywnością

Mówiąc o konkurencyjności międzynarodowej mamy na myśli zdolność gospodarki do wykorzystania swoich zasobów pracy w warunkach otwartego handlu. Jest to pojęcie węższe niż mierzone przez popularne rankingi konkurencyjności krajów. Konkurencyjność międzynarodowa gospodarki, w stosowanym tu znaczeniu, zależy przede wszystkim od relacji między produktywnością pracy a poziomem płac, jaką uzyskują firmy w sektorze wytwarzającym dobra podlegające wymianie międzynarodowej. Istota problemu braku konkurencyjności międzynarodowej, z którym borykają się kraje południa strefy euro – Grecja, Portugalia, Włochy i Hiszpania – nie polega na tym, że mają one niską produktywność. Produktywność tych krajów jest wyższa niż Chin czy Polski, które nie mają problemu z konkurencyjnością międzynarodową. Problemem krajów południa strefy euro jest zaburzona relacja między produktywnością a poziomem płac w gospodarce.

Jeżeli gospodarka jest międzynarodowo niekonkurencyjna, sytuację można teoretycznie poprawić bądź poprzez wzrost produktywności pracy, bądź poprzez obniżenie płac w stosunku do płac u partnerów handlowych, bądź poprzez kombinację obu tych czynników. Oczywiście najlepiej byłoby podnieść produktywność. Jednakże głównym źródłem wzrostu produktywności są inwestycje firm tworzących nowe miejsca pracy lub modernizujących istniejący aparat produkcyjny, a sytuacja braku konkurencyjności gos­podarki nie zachęca do takich inwestycji. Aby uruchomić strumień inwestycji trzeba zwykle najpierw odzyskać konkurencyjność poprzez obniżenie płac w stosunku do płac u partnerów handlowych. Wtedy gospodarka będzie mogła się rozwijać, co pociągnie za sobą zarówno wzrost produktywności, jak i wzrost płac. Usiłowanie działania w odwrotnej kolejności, czyli liczenie na to, że w niekonkurencyjnej gospodarce wzrost produktywności przywróci konkurencyjność międzynarodową, można porównać do przysłowiowego „stawiania wozu przed koniem”.

Dostosowanie kursu walutowego, samo w sobie nie powoduje wzrostu produktywności, lecz może przywrócić konkurencyjność międzynarodową, umożliwiając gospodarce wejście na ścieżkę wzrostu.

W sytuacji kryzysu brak własnej waluty może być bardzo bolesny

Szacowano, że gdy w 2010 r. wybuchł kryzys strefy euro, kraje południa eurolandu, aby odzyskać konkurencyjność międzynarodową, powinny obniżyć płace o 10-30%, w relacji do płac u partnerów handlowych. Gdyby kraje te nie były w strefie euro, poprawa konkurencyjności tego rzędu mogłaby dokonać się w krótkim czasie w wyniku osłabienia ich walut. Tak stało się w Polsce. Na przełomie lat 2008 i 2009 polski złoty osłabił się o około 30% i tym samym płace w polskich firmach w przeliczeniu na waluty zagranicznych partnerów handlowych obniżyły się automatycznie w tym samym stopniu. Był to prawdopodobnie najistotniejszy czynnik, dzięki któremu w 2009 r. Polska cieszyła się wzrostem gospodarczym, podczas gdy gospodarki pozostałych krajów UE skurczyły się. Kraje południa strefy euro nie mogły poprawić swojej konkurencyjności poprzez dostosowanie kursu walutowego, gdyż nie mają własnych walut. Zamiast tego usiłowały poprawić konkurencyjność poprzez tzw. wewnętrzną dewaluację, czyli politykę deflacyjną. Głównym instrumentem tej polityki jest zacieśnienie fiskalne, czyli obniżanie wydatków budżetowych i podnoszenie podatków. Liczono, że wywołany w ten sposób spadek popytu krajowego spowoduje obniżenie cen i wymusi obniżki płac w przedsiębiorstwach. Jednakże płace są nieelastyczne w dół. Gdy spada popyt firmy obniżają produkcję i zatrudnienie. Nominalne obniżki płac są rzadkością. Polityka wewnętrznej dewaluacji nie przywróciła międzynarodowej konkurencyjności krajów południa, lecz spowodowała spadek PKB i wzrost bezrobocia. W porównaniu z 2007 r., czyli ostatnim rokiem przed wybuchem światowego kryzysu, realny PKB w 2015 r. wyniósł zaledwie 74 proc. w Grecji, 92 proc. we Włoszech, 95 proc. w Portugalii i 97 proc. w Hiszpanii. Dla porównania ten sam wskaźnik dla Polski wyniósł 128 proc.

Zacieśnienie integracji europejskiej nie zrekompensuje braku walut narodowych

Nie należy liczyć na to, że dalsza integracja i reformy strefy euro dostarczą instrumentów poprawiających konkurencyjność niekonkurencyjnych krajów. Unia fiskalna może, co najwyżej, umożliwić zgromadzenie środków na finansowanie trwałych deficytów generowanych przez niekonkurencyjne kraje lub regiony. Włochy i Niemcy od lat usiłują stymulować niekonkurencyjne regiony przez olbrzymie transfery fiskalne wynoszące rocznie 16 proc. lokalnego PKB w przypadku Południowych Włoch i 25 proc. w przypadku Wschodnich Niemiec. Mimo potężnych transferów fiskalnych proces konwergencji tych niekonkurencyjnych regionów od wielu lat zatrzymał się.

Również polskie badania pokazują, że fundusze unijne – mające bez wątpienia znaczenie cywilizacyjne i poprawiające jakość życia mieszkańców – nie napędzają na trwałe gospodarek zacofanych regionów i nie mają wpływu na tworzenie miejsc pracy.

Próba podniesienia konkurencyjności niekonkurencyjnych regionów w ramach jednego obszaru walutowego przez transfery fiskalne jest sprzecznością samą w sobie. Napływ funduszy do krajów, które usiłują odzyskać konkurencyjność poprzez politykę deflacyjną, podważa tę politykę. Przychodzące transfery fiskalne zwiększają popyt i przyczyniają się do wzrostu cen i płac, przez co utrudniają odzyskanie konkurencyjności.

Amerykańskie doświadczenia nie nadają się na wzór dla Europy

Zwolennicy euro często przywołują przykład Stanów Zjednoczonych, które są porównywalne z Europą pod względem obszaru, liczby ludności i poziomu rozwoju gospodarczego. Uważają oni, że jeśli jedna waluta funkcjonuje sprawnie w USA, to może tak stać się także w Europie.

Jednakże zastosowanie na poziomie UE amerykańskiego sposobu radzenia sobie z nierównowagami regionalnymi byłoby trudne do zaakceptowania dla państw członkowskich. Ubogie stany lub terytoria zależne USA regularnie otrzymują transfery federalne netto przekraczające 10 proc. lokalnego PKB, lecz nie poprawia to ich konkurencyjności. Proces konwergencji zatrzymał się i różnice w poziomie rozwoju między bogatymi i biednymi stanami od lat nie ulegają zmniejszeniu. W przypadkach obniżenia konkurencyjności amerykańskich regionów, objawiających się podwyższonym w stosunku do reszty kraju poziomem bezrobocia, późniejszy spadek bezrobocia następuje nie w wyniku obniżenia lokalnego poziomu płac, czyli skutecznej wewnętrznej dewaluacji, lecz w wyniku migracji poszukujących pracy do innych regionów kraju. Siłę, a zarazem skrajności, amerykańskiego mechanizmu dostosowawczego pokazuje przypadek Detroit – dawnego centrum przemysłu motoryzacyjnego. Produkcja samochodów w mieście stała się nieopłacalna i zlikwidowano tam tysiące miejsc pracy. Mimo to w 2015 r. bezrobocie w Detroit wynosiło zaledwie 5,7 proc. – było zbliżone do średniej amerykańskiej i prawie dwa razy niższe niż średnia w strefie euro. Bezrobocie jest niskie, gdyż ludzie pozbawieni pracy opuścili miasto. Liczba mieszkanców spadła z 1 850 tys. w 1950 r. do 700 tys. w 2013 r., co oznacza, że Detroit straciło 62 proc. swojej populacji. Dramatycznym problemem miasta nie jest dziś bezrobocie, lecz to, że przy zmniejszonej liczbie mieszkańców nie jest ono w stanie ponosić kosztów funkcjonowania infrastruktury i spłacać starych zobowiązań. W 2013 r. Detroit złożyło wniosek o upadłość.

Dla spójności Unii Europejskiej i poszczególnych państw członkowskich istotne jest, aby obywatele mieli jak najlepsze warunki rozwoju w swoich krajach ojczystych. Dla państwa europejskiego trudna do zaakceptowania jest zarówno sytuacja, w której przez lata utrzymuje się wysokie bezrobocie, jaki i rozwiązanie, w którym obniżanie bezrobocia następowałoby wyłącznie lub w pierwszej kolejności przez emigrację obywateli. Dlatego państwa UE, szczególnie kraje średnie i duże, aby móc bezpiecznie funkcjonować powinny mieć własne waluty.

Problemy z konkurencyjnością pojawiać się będą w przyszłości

Międzynarodowa konkurencyjność gospodarki nie jest dana raz na zawsze. Doskonałym przykładem jest Finlandia, która mogła uchodzić za wzór zdrowia finansów publicznych i zajmowała czołowe miejsca w rankingach najbardziej konkurencyjnych gospodarek świata. W ostatnich latach zmaga się ona z problemem strukturalnej niekonkurencyjności. Sytuacja, pod pewnymi względami, podobna jest do kryzysu, jaki kraj ten przechodził na początku lat 90. XX w. po rozpadzie ZSRR, który był dla Finlandii wielkim rynkiem zbytu. Wówczas czynnikiem, który pomógł krajowi stanąć na nogi, było osłabienie waluty. Teraz, w ramach strefy euro, poprawa konkurencyjności gospodarki poprzez dewaluację waluty jest niemożliwa. Realny PKB Finlandii w 2015 r. wyniósł zaledwie 95 proc. poziomu z 2007 r.

Inny przykład stanowi Słowacja, która bardzo dobrze radzi sobie w strefie euro, lecz narażona jest na poważne ryzyko. Przemysł samochodowy dostarcza tam ponad 40 proc. produkcji przemysłowej kraju. Jeśli w pewnym momencie koncernom samochodowym przestanie opłacać się produkcja w Słowacji, kraj zostanie narażony na olbrzymie perturbacje. W przypadku państwa mającego własną walutę, upadek wiodącego sektora spowodowałby osłabienie kursu walutowego, co poprawiłoby konkurencyjność gospodarki, ułatwiając rozwój innych branż. W przypadku należącej do strefy euro Słowacji, schyłek przemysłu samochodowego spowodować może długoletnią stagnację i olbrzymie bezrobocie.

To tylko przykłady. Każdy kraj może w pewnym momencie utracić konkurencyjność z przyczyn, które trudno ex ante przewidzieć lub wyeliminować, a w strefie euro ryzyko to jest znacznie większe ze względu na brak bufora w postaci elastycznego kursu walutowego i autonomicznej polityki monetarnej.

Utrzymanie międzynarodowej konkurencyjności jest warunkiem konwergencji

Kraj członkowski UE, znajdujący się na niższym poziomie rozwoju gospodarczego, jeśli utrzymuje odpowiedni poziom konkurencyjności międzynarodowej, jest w stanie - dzięki dostępowi do wielkiego rynku europejskiego - wykorzystać przewagę, jaką dają niższe koszty pracy i rozwijać się szybciej niż kraje zamożniejsze. Siłą napędową tego procesu przyspieszonego rozwoju są prywatne inwestycje zwiększające produktywność w gospodarce, a co za tym idzie powodujące wzrost PKB per capita i płac. Niezbędnym warunkiem działania tego mechanizmu nadganiania jest zachowanie międzynarodowej konkurencyjności gospodarki.

Własna waluta pomaga, a nie przeszkadza, polskiej gospodarce

Elastyczny kurs walutowy działa antycyklicznie. W razie poważnego pogorszenia sytuacji gospodarczej w Europie, następuje odpływ kapitału z Polski i złoty osłabia się, co poprawia sytuację przedsiębiorstw. Mechanizm ten silnie zadziałał w 2009 r. Zmienność kursu walutowego i koszty wymiany stanowią pewne utrudnienie w relacjach handlowych, lecz w skali makro nie są to czynniki o decydującym znaczeniu. Świadczy o tym np. fakt, że od chwili wprowadzenia euro w 1999 r. do 2015 r., udział partnerów ze strefy euro w obrotach handlowych Niemiec spadł o 1/5 (z 46 proc. do 37 proc.), zaś udział obrotów z nienależącą do strefy euro Polską wzrósł w tym czasie dwukrotnie (z 2,3 proc. do 4,5 proc.). Hipotetyczne wejście Polski do strefy euro nie musi więc wcale przyczynić się do wzrostu obrotów z naszym głównym partnerem handlowym. Jeśli, w wyniku wejścia do strefy euro, pogorszy się międzynarodowa konkurencyjność polskiej gospodarki, to w efekcie spadną niemieckie inwestycje w Polsce, a także obniży się wykorzystanie mocy produkcyjnych znajdujących się w Polsce fabryk należących do niemieckich koncernów, co wpłynie negatywnie na wielkość wzajemnych obrotów handlowych.

Przyjęcie euro - zamiast przyspieszyć - może zatrzymać proces konwergencji

Własna waluta nie gwarantuje pomyślności gospodarczej, lecz nie stanowi dla niej przeszkody. Natomiast taką przeszkodą może okazać się brak własnej waluty.

Wejście Polski do strefy euro stwarza ryzyko, że kraj utraci i nie będzie w stanie odzyskać konkurencyjności. W takim przypadku efektywny dotąd proces konwergencji może zatrzymać się i luka rozwojowa między Polską a bogatszymi krajami UE, zamiast szybciej się kurczyć, może zostać na długie lata utrwalona.

Polska powinna korzystać z faktu, że nie łamiąc zobowiązań traktatowych może pozostawać poza strefą euro tak długo, jak zechce.

Stefan Kawalec jest prezesem Capital Strategy, był wiceministrem finansów

Ernest Pytlarczyk jest głównym ekonomistą mBanku

„Rzeczpospolita” wznowiła dyskusję na temat wejścia Polski do strefy euro. Nasze stanowisko w tej kwestii najobszerniej przedstawiliśmy w książce „Paradoks euro. Jak wyjść z pułapki wspólnej waluty?” wydanej przed kilkoma miesiącami przez wydawnictwo Poltext. Uważamy, że Unia Europejska i wspólny rynek to wielkie osiągnięcia powojennej Europy i ich utrzymanie powinno być nadrzędnym celem polityki europejskiej, a także polityki polskiej w ramach UE. Natomiast wprowadzenie euro okazało się poważnym błędem. Wspólna waluta, mająca stanowić ukoronowanie procesu integracji, rozsadza Unię od środka. Dlatego, dla uratowania UE i wspólnego rynku, postulujemy kontrolowane rozwiązanie strefy euro, powrót do walut narodowych i uzgodnienie nowego systemu koordynacji walutowej w Europie. Uważamy, że jeśli zadanie rozwiązania strefy euro nie zostanie wykonane przez proeuropejskich i prorynkowych przywódców krajów UE, to najprawdopodobniej uczynią to ich antyeuropejscy i antyrynkowi następcy. W tym drugim przypadku UE i wspólny rynek zostaną zniszczone.

Pozostało 93% artykułu
Ekonomia
Chcemy spajać projektantów i biznes oraz świat nauki i kultury
Ekonomia
Stanisław Stasiura: Harris kontra Trump – pojedynek na protekcjonizm i deficyt budżetowy
Ekonomia
Rynek kryptowalut ożywił się przed wyborami w Stanach Zjednoczonych
Ekonomia
Technologie napędzają firmy
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Ekonomia
Od biznesu wymaga się odpowiedzialności