O tym, że ukraińscy producenci bezzałogowców należą obecnie do najbardziej innowacyjnych na świecie, nie trzeba nikogo przekonywać. Ciągłe eksperymentowanie na polu walki pozwala wprowadzać coraz to nowe rodzaje dronów – ostatnio choćby „ziejące ogniem”, czyli takie, które mogą zrzucać łatwopalny termit. Czasami nazywane są „Dracarys”, co wprost nawiązuje do smoków z serialu „Gra o tron”, które ziejąc ogniem siały spustoszenie wśród armii przeciwnika.
Ale ukraińscy konstruktorzy idą też w zupełnie inną stronę – na bezzałogowce kamikadze przerobili np. lekkie samoloty A-22. Obecnie są oni w stanie atakować nawet na odległość powyżej tysiąca kilometrów. I to różnymi konstrukcjami. Oczywiście mają także mnóstwo statków obserwacyjnych. Do tego zadania często wykorzystują przerabiane konstrukcje dla rynku cywilnego. Ostatnio pojawiły się na Ukrainie nawet drony przeznaczone do… zwalczania innych dronów.
Czytaj więcej
W środę rano drony zaatakowały największy w Rosji i WNP zakład wydobycia i wzbogacania rudy żelaza. Należy do objętego sankcjami oligarchy Aliszera Usmanowa. To operacja specjalna ukraińskiego wywiadu. Część zakładów płonie.
To, co łączy większość tych rozwiązań, to fakt, że relacja kosztu ich wytworzenia do osiągniętego efektu jest bardzo korzystna. Prosty przykład – bezzałogowiec kosztujący setki bądź tysiące dolarów jest w stanie uszkodzić wielokrotnie droższy czołg czy system przeciwlotniczy.
Niesamowity postęp Ukraińcy zrobili także w obszarze WRE, czyli w walce radioelektronicznej, w której celem jest zakłócenie działania systemów przeciwnika, oczywiście także bezzałogowców. Nie zmienia to faktu, że tego typu sprzętu na polu walki jest wciąż zdecydowanie za mało.