Skąd w ogóle pomysł, by osoba bez doświadczenia w tym sektorze zajmowała się tak newralgicznymi sprawami jak dyscyplina finansów publicznych czy analizy makroekonomiczne?
Tu potrzebne jest pewne sprostowanie, bo już na początku media wtłoczyły mnie w trochę inną rolę, niż rzeczywiście pełnię. Pojawiły się doniesienia, że będę zajmował się budżetem państwa, co nie jest prawdą. Wiele osób utożsamia też dyscyplinę finansów publicznych z dyscypliną budżetową, a to przecież zupełnie coś innego. I trzecia rzecz: ja przyszedłem do resortu finansów, by zajmować się obiegiem legislacyjnym. To jest mój główny zakres działań, w którym jak najbardziej mam doświadczenie. Latem zaś do moich kompetencji rzeczywiście doszedł nadzór nad departamentem makroekonomicznym, jednak trzeba zaznaczyć, że jest to nadzór bardziej formalny niż merytoryczny.
Ale wypowiada się pan w kwestiach merytorycznych, budżetowych, makroekonomicznych...
To efekt pracy zespołowej. Nie przygotowuję osobiście analiz stanu finansów publicznych albo osobiście nie piszę budżetu. Minister ma przede wszystkim rolę koordynacyjną, pilnuje sprawnego przebiegu prac, za który odpowiada resort. Ponadto warto pamiętać, że przy dzisiejszej interdyscyplinarności można być jednocześnie prawnikiem i być bardzo blisko ekonomii. Właśnie tę drogę świadomie od początku wybrałem.
To jak pan odpowie na pojawiające się zarzuty braku przejrzystości w finansach publicznych?
Rozumiem, że chodzi o to, iż część wydatków związanych z walką z kryzysem wziął na siebie Polski Fundusz Rozwoju oraz Fundusz Przeciwdziałania Covid-19 zarządzany przez BGK. Naszym zdaniem nie świadczy to o braku przejrzystości. Przecież te fundusze nie wzięły się znikąd, mają podstawy prawne, od początku jasno komunikowaliśmy, jakie wydatki będą ponosić, to znaczy 100 mld zł w przypadku PFR i 112 mld zł po zmianach w przypadku BGK, i na jakie cele.