Po zwycięstwie wyborczym Donalda Trumpa w 2016 roku nastrój wśród elit Partii Demokratycznej przypominał strach z roku 1968. Szczególnie nielubiany przez demokratów były wiceprezydent Richard Nixon pokonał wówczas Huberta Humphreya i po ośmiu latach przerwy ponownie znalazł się w Białym Domu, tym razem już jako jego gospodarz.
Demokraci postrzegali Nixona jako człowieka nie do końca racjonalnego, któremu nie należy powierzać wyższego stanowiska, aby pod wpływem impulsu i emocji nie sprowadził na Amerykę nieszczęścia. Obawiali się również, że były wiceprezydent może w nowej roli odwrócić wielkie reformy socjalne z połowy lat 60. Chociaż obawy te okazały się w pewnej mierze bezzasadne, do następnych wyborów w 1972 roku demokraci przystąpili w bojowym nastroju, podbudowani sukcesem w wyborach do Kongresu dwa lata wcześniej. Przekrój kandydatów, którzy zdecydowali się spróbować swoich sił w prawyborach, był zaskakująco duży i obejmował nie tylko starych politycznych wyjadaczy, ale też kobiety – jedną czarnoskórą i jedną z japońskimi korzeniami. Nigdy wcześniej demokraci nie wystawiali tak zróżnicowanego grona kandydatów do walki o najwyższy urząd w państwie.
Nieuchronnie Stany Zjednoczone zbliżają się do wyborów w 2020 r. i historia zatacza koło. Tak jak w 1972 roku demokraci przystąpią do nich bowiem podbudowani zwycięstwem w wyborach do Izby Reprezentantów. Również tak jak wtedy bardzo liczne i zróżnicowane pod każdym względem jest grono kandydatów, którzy chcą zdetronizować zasiadającego w Białym Domu republikańskiego prezydenta. Prezydenta, nad którym – tak jak przeszło 45 lat temu nad Nixonem – wisi groźba usunięcia z urzędu. W 1972 roku demokraci przeciwko Nixonowi postawili jednak na znanego z antywojennej i mocno lewicowej retoryki George'a McGoverna i przegrali z kretesem. McGovern uchodził za zbyt liberalnego obyczajowo i wizerunkowo nie miał szans z Nixonem pozującym na sprawiedliwego szeryfa. Pytanie za milion dolarów brzmi: czy tym razem demokraci będą potrafili wyłonić ze swojego grona polityka, który pokona dzisiejszego „sprawiedliwego szeryfa" Donalda Trumpa?
Lepiej być bogatym
Każdy kolejny dzień przybliża nas do rozstrzygnięcia tej kwestii, bo choć do wyborów pozostały jeszcze prawie dwa lata, a do prawyborów w pierwszych czterech stanach niemal dokładnie rok, niektórzy demokraci już zaczęli formować swoje komitety wyborcze.
Teoretycznie wcześniejsze ogłoszenie startu w wyborach wcale nie musi dawać przewagi. Zazwyczaj kandydaci, którzy liczą się w ostatecznej rozgrywce wyborczej, startują ze swoją kampanią między lutym a kwietniem w roku przedwyborczym, choć oczywiście zdarza się, że i wcześniej. Hillary Clinton czy Donald Trump rozpoczynali swoje kampanie później niż większość rywali i nie przeszkodziło im to w zdobyciu nominacji swojej partii.