Polska osiągnęła tak wiele, a tymczasem naród jest ze swego państwa niezadowolony. Nic tak jednak nie rujnuje autorytetu tego państwa jak kolejne nagrania z restauracji Sowa & Przyjaciele.
Od roku państwo jest bezsilne – nie może się uporać z wyjaśnieniem afery, która co pewien czas doprowadza do wstrząsów w polskiej polityce. Tak jest i tym razem. Po raz kolejny została opublikowana rozmowa, której zapisu nie miała prokuratura. Oznacza to, że dysponent taśm może destabilizować naszą scenę polityczną jeszcze długo.
Żeby było jasne – nie mam pretensji do dziennikarzy, że ujawniają nagrania. Jeśli jest w nich mowa nie o sprawach prywatnych, lecz o kondycji państwa, gdy można podejrzewać korupcję lub poważne nieprawidłowości, dziennikarz ma obowiązek przedstawić to opinii publicznej. Dziennikarze nie mogą jednak zastępować państwa, służb ani prokuratury w rozwikłaniu jednej z najdziwniejszych afer po 1989 roku.
Faktem jest, że to rządząca Platforma jest głównym szwarccharakterem we wszystkich ujawnionych nagraniach. Jest też ich największą ofiarą. Można więc zrozumieć rozgoryczenie polityków PO, ale nie można usprawiedliwić prób wmanewrowania w aferę PiS. Z faktu, że polityków partii Jarosława Kaczyńskiego nie ma na taśmach oraz że PiS stał się beneficjentem skandalu, nie musi wynikać, iż to oni stali za nagraniowym procederem. Insynuacje pod adresem opozycji przypominają więc kogoś, kto przyłapany z cudzym portfelem w ręku zaczyna krzyczeć: „Łapać złodzieja!".
Ostatnia taśma rzuca cień na wicepremiera i szefa MON Tomasza Siemoniaka. Na nagraniu Ryszard Kalisz opowiada Aleksandrowi Kwaśniewskiemu, że słyszał od szefa SKW o korupcji w armii sięgającej ministra obrony albo wyżej. Zarzuty z ust tak poważnego polityka jak Kalisz trudno zbagatelizować. Siemoniak zapewnia, że nie ma sobie nic do zarzucenia. Szef MON budzi zaufanie, dał się poznać jako dobry urzędnik i państwowiec. Dotychczas sprawiał wrażenie osoby, która nie poszła do polityki dla osobistych korzyści.