Najpierw Onet, a w czwartek portal TVN24 opublikowały fragmenty podsłuchanej wiosną 2013 r. rozmowy Mateusza Morawieckiego w restauracji Sowa i Przyjaciele. O tym, że taśma istnieje, wiadomo co najmniej od 2015 r. Publikowano też fragment jej stenogramu. Jednak dopiero teraz, kiedy Morawiecki jest premierem, stała się ona obiektem szczególnego zainteresowania. Jak dowiedzieliśmy się w Sądzie Okręgowym w Warszawie, od 2016 r. żadna redakcja nie składała wniosków o zapoznanie się z tymi materiałami.
Czytaj także:
Nagranie z Morawieckim: Logika się już nie liczy
– Nie ma przypadku, nie bez powodu stenogramy nagrań mających zaszkodzić premierowi Morawieckiemu zostały wyciągnięte na światło dzienne akurat teraz. To niewątpliwie rezultat rozgrywek w ramach rządu – mówi nam Tomasz Rzymkowski, poseł Kukuz’15. – Mam swoje przemyślenia dotyczące tego, kto może za tym stać, jednak zachowam je dla siebie.
Jednorazowe wsparcie
Mateusz Morawiecki w czasie, gdy potajemnie go podsłuchano, był prezesem prywatnego banku (BZ WBK) i z polityką nie miał kontaktu. Wiosną 2013 r. rozmawiał ze Zbigniewem Jagiełłą (ówczesnym prezesem państwowego banku PKO BP), Krzysztofem Kilianem (wtedy szefem PGE) oraz jego zastępczynią Bogusławą Matuszewską. W śledztwie podsłuchowym otrzymał status pokrzywdzonego, ale nawet nie korzysta z pomocy adwokata. Dziś, kiedy jest premierem rządu, nagranie prywatnej rozmowy może go wizerunkowo obciążać, bo nie tylko przeklina, ale też zajmuje się załatwianiem pracy politykom lub ich dzieciom.