Powodem jest strajk 20 tysięcy pracowników naziemnych. Potrwa od 3.45 rano we środę, 27 lipca do 6 rano we czwartek 28 lipca. Rejsy są zresztą już teraz odwoływane. We wtorek 26 lipca — 32 z Frankfurtu i 15 z Monachium. We środę — prawie 700 połączeń z Frankfurtu i niespełna 362 z Monachium.
Protestujący domagają się podwyżek płac, przynajmniej 350 euro miesięcznie dla każdego z nich, czyli średnia podwyżka miałaby wynieść 9 proc. Jak informują przedstawiciele związku zawodowego ver.di, jednego z najsilniejszych w Niemczech stanowiska zarządu i strony społecznej są bardzo od siebie oddalone. Środowy strajk ma być środkiem nacisku na pracodawcę przed negocjacjami zaplanowanymi na 2 i 3 sierpnia, czyli w najbliższy poniedziałek i wtorek. Jak na razie zarząd linii wydał oświadczenie, w którym podkreśla, że strajk jest niepotrzebny i niezrozumiały ani dla pasażerów, ani dla samej Lufthansy.
Ten strajk odczują nie tylko pasażerowie odwołanych rejsów, ale i reszta transportu lotniczego. Lufthansa robi wszystko, co tylko jest możliwe i zmienić rezerwacje na przeloty innymi liniami, ale nie za bardzo to wychodzi, bo lotniska ograniczyły liczbę pasażerów, którą są gotowe przyjąć, więc konkurencja LH zmniejszyła liczbę lotów, w efekcie wolnych miejsc w samolotach nie ma. Przy tym zwłaszcza w Monachium i Frankfurcie wielu pasażerów miało się przesiadać i nie będą mieli takich możliwości, więc zostaną na ziemi. A ponieważ będą ich dziesiątki tysięcy, to i z miejscami w hotelach będzie duży kłopot.
Podobna sytuacja była w 2019 roku, kiedy to strajkowali piloci Lufthansy (teraz także przygotowują się do protestu). Wówczas przywracanie siatki połączeń trwało tydzień. I tyle czekali na powrót do domu pasażerowie z oddalonych kierunków.
Linia już teraz informuje, że niektórzy pasażerowie będą musieli wręcz w ver. di ogóle zrezygnować z podróży, bo nie ma dla nich jakichkolwiek miejsc. Innym proponuje przeniesienie rezerwacji np. na drugą połowę września.