„Peter Grimes” Benjamina Brittena to pierwsza od dawna inscenizacja Mariusza Trelińskiego, w której do oryginalnego dzieła niczego – lub prawie niczego – on nie nadbudował, a z pewnością nie nadinterpretował. Ale też wszystko jest tu zawarte w muzyce. Ona kreuje akcję, prowadzi bohaterów lub wręcz pozostaje w opozycji do nich oraz komentuje ich czyny i słowa.
Od pierwszych taktów muzyka Brittena przykuwa uwagę, zwłaszcza że Michał Klauza podał ją z matematyczną niemal precyzją i wyczuciem wewnętrznych napięć. Zasługa dyrygenta tym większa, bo Britten nie operuje olbrzymią masą dźwiękową, którą można przykryć pewne niedokładności. On preferuje użycie małych grup instrumentów, miesza religijne psalmy z frywolnymi piosenkami żeglarskimi, melodyjne ariosa ze scenami rodzajowymi, a Michał Klauza połączył to wszystko w dynamiczną całość.
Mariusz Treliński stawia brutalną tezę
Ta opera to opowieść o rybaku, obciążonym szeregiem niewyjaśnionych pytań. Zabija nieletnich pomocników czy tylko się nad nimi znęca? A może mimowolnie przyczynia się do ich śmierci? Jednoznacznych dowodów na zbrodnię nie ma, ale miasteczkowa społeczność wydała już wyrok.
Czytaj więcej
Francuscy krytycy uznali „Manru” Paderewskiego za najlepsze przedstawienie sezonu. Ta nagroda to także sukces dyrygentki Marty Gardolińskiej.
Peter Grimes jest jednak twardy. Mógłby uciec, ale trzyma się morza, bo wierzy, że dzięki połowom zarobi wreszcie pieniądze, założy rodzinę i odmieni swoje życie. Ten samotnik i gbur nie pasuje jednak do większości.