Różnica jest na razie minimalna: w 2019 r. dochód na mieszkańca przy uwzględnieniu realnej siły nabywczej walut narodowych osiągnie w naszym kraju 33,472 USD, dokładnie o 63 dolary więcej niż w Portugalii. Jednak to tylko początek procesu rozwierania się nożyc, który w ciągu kilku lat powinien doprowadzić do już bardzo poważnej różnicy w poziomie życia między oboma krajami.
Wyniki gospodarcze Warszawy i Lizbony od lat są bowiem niewspółmierne. W ub.r. portugalska gospodarka co prawda osiągnęła najlepszy wynik od 17 lat. Ale mimo to było to ledwie 2,1 proc. wzrostu wobec 5,1 proc. w Polsce. W tym roku koniunktura w Portugalii będzie już słabsza.
Kolejny cel: Włochy
Z zapaści w latach 2011–2014 r. Portugalczycy wyszli z ogromnym (120 proc. PKB) długiem, relatywnie największym w Unii poza Grecją i Włochami. Lewicowy rząd Antonio Costy, który ma większość w parlamencie dzięki wsparciu komunistów, zdołał co prawda przywrócić wzrost gospodarczy, ale przede wszystkim dzięki rozmontowaniu niepopularnej polityki zaciskania pasa konserwatywnych poprzedników. Udało się zasadniczo zredukować deficyt budżetowy, ale w ogromnym stopniu za cenę redukcji inwestycji publicznych. To nie wróży dobrze na przyszłość.
Portugalia jest drugim, po Grecji, zachodnim krajem, który wyprzedza pod względem bogactwa Polska. Jesteśmy teraz na 21. pozycji w Unii pod względem dochodu na mieszkańca: za nami już siedem krajów. Ale przeskoczyć o kolejne oczko nie będzie już łatwo. Bezpośrednio przed nami są bowiem Estonia i Litwa, malutkie gospodarki bardzo uzależnione od koniunktury międzynarodowej, które co prawda w minionych 30 latach przechodziły przez kilka bardzo poważnych kryzysów, ale też później wchodziły w okresy szybkiego wzrostu. Tak było i w ubiegłym roku, kiedy w Tallinie zarejestrowano 3,9 proc. wzrostu, a w Wilnie – 3,5 proc.