Małżeństwo Syryjczyków, podczas tułaczki miało stracić roczne dziecko w lesie - podali w czwartek w mediach społecznościowych ratownicy PCPM. Nie sposób tej historii zweryfikować, bo nikt - ani aktywiści z Grupy Granica, ani sami ratownicy - nie zgłosili sprawy naszym służbom.
Czytaj więcej
Medyczny Zespół Ratunkowy PCPM podał, że o 2:26 w nocy z 17 na 18 listopada otrzymał informację o co najmniej jednej osobie, która przebywa w lesie w rejonie granicy Polski i Białorusi i potrzebuje pomocy medycznej
Wpis na TT i FB fundacji Polskie Centrum Pomocy Międzynarodowej, niosącej pomoc imigrantom po polskiej stronie, tuż za granicą stanu wyjątkowego zelektryzował opinię publiczną. Nad ranem ratownicy mieli otrzymać zgłoszenie, że przynajmniej jedna osoba przebywająca w lesie potrzebuje pomocy. Na miejscu okazało się że wymaga jej też syryjskie małżeństwo, mające tułać się od 1,5 miesiąca. „Mężczyzna miał szarpaną ranę ręki a kobieta ranę kłutą podudzia. Ich roczne dziecko zmarło w lesie” - głosi wpis ratowników PCPM.
Portale i media społecznościowe podchwyciły temat pisząc, że byłaby to 11 ujawniona ofiara kryzysu humanitarnego na polsko-białoruskiej granicy. „Rzeczpospolita” podjęła próbę weryfikacji informacji o śmierci dziecka - gdzie miałaby nastąpić, z jakich przyczyn, czy zdarzenie mogło mieć kontekst kryminalny, który powinna wyjaśnić prokuratura?
Okazało się, że takich osób nie ma w polskim systemie: mimo, jak się wydaje, poważnych obrażeń, Syryjczycy nie trafili do żadnego szpitala, a sygnału o śmierci dziecka nie zgłoszono policji ani Straży Granicznej. Zapytaliśmy ratowników z PCPM, czy wiedzą kiedy i w jakich okolicznościach dziecko małżeństwa miałoby umrzeć? Czy na pewno zmarło w lesie, czy też wcześniej? Czy PCPM wezwało policję lub SG, by kobieta mogła złożyć zeznanie w sprawie śmierci dziecka? A jeśli nie – to dlaczego.